obudziliśmy się we wspaniałych nastrojach. jedząc śniadanie mieliśmy okazję obserwować małego ptaszka, który skakał po ziemi w pobliżu naszych kamperów. wkrótce przyleciał rodzic, by nakarmić małego, okazało się, szpaka.
zaplanowaliśmy sobie dzisiaj wycieczkę do Vrboskiej, “idyllicznego miasteczka” położonego ledwie kilka km od Starego Gradu (jedyny camping w miasteczku przeznaczony jest wyłącznie dla naturystów), ruszyliśmy więc na przystanek autobusowy.
na autobus musieliśmy trochę poczekać, a mimo wczesnej godziny było już bardzo gorąco. czas się dłużył, ale było nam razem całkiem przyjemnie 🙂
mimo naszych obaw przyjechał duży, nowoczesny, klimatyzowany autobus. kupiliśmy u kierowcy bilety (dzieci gratis) i rozpoczęliśmy wycieczkę 🙂
ruszyliśmy, by po chwili wyjechać na główną drogę, to tylko kilka kilometrów. nagle, po kilkunastu sekundach skręcamy w prawo. droga staje się węższa, zdaje się, że będziemy objeżdżać wszystkie wioski. kierowca jedzie pewnie- ostro, ale bezpiecznie. czasami ktoś wsiada, bądź wysiada, zwykle ucinając przy tym rozmowę z obsługą. tutaj żyje się inaczej, spokojniej…
nasze zdziwienie budzi fakt, że dojeżdżamy do Jelsy miasteczka położonego kilka km za Vrboską. tutaj przystanek znajduje się w dziwnym miejscu, schowany, nieoznaczony. stoimy kilka minut, bo kierowca z kimś rozmawia. klimatyzacja działa skutecznie, więc jesteśmy spokojni. ruszamy i po kilku minutach dojeżdżamy do celu- jak tu pieknie!
na początek zabawna scena z przechodzącą kobietą- młodsza córka chwyciła ją za rękę i pomaszerowała kilkanaście kroków przekonana, że to mama- dużo śmiechu było. spotkaliśmy później jeszcze tę kobietę i na jej stoisku z lawendą kupiliśmy kilka pamiątek. spacer rozpoczęliśmy od lodów i espresso
w tej restauracji można sobie wybrać rybę albo homara wprost ze stylowego akwarium
Vrboska to dawna wioska rybacka więc musi być kuter 🙂
aleja palmowa- jak w każdym prawie nadmorskim chorwackim miasteczku…
spacerowaliśmy ponad godzinę, może dwie… nie zwiedzaliśmy, po prostu spcerowaliśmy.
kusiły nas smaczne pamiątki z Hvaru
snując się leniwie po wąskich uliczkach i zakamarkach miasteczka znaleźliśmy się na placu na wzgórzu, na którym stał XVI-wieczny kościół (twierdza) NMP.
nawiązaliśmy dialog z siedzącymi przed domem miejscowymi kobietami, rybak oferował nam płody morza (niestety nie dowieźlibyśmy ich na camping)- poczuliśmy się jak u siebie. niestety czas szybko mijał i musieliśmy wracać, by zdążyć na autobus.
jeszcze tylko jedno zdjęcie przy okazałej agawie…
na przystanku czekaliśmy bardzo długo, w międzyczasie kupiliśmy miejscowe wino, oliwę i owoce na okołoprzystankowym straganie i… czekaliśmy dalej. autobus nie przyjeżdżał, a w rozkładzie był oznaczony podkreśleniem bez jakiegokolwiek wytłumaczenia… pani z kiosku powiedziała nam, że nie wiadomo czy przyjedzie, ale trzeba czekać. nam się odechciało i poszliśmy do pobliskiego baru. rozsiedliśmy się, zamówiliśmy piwo i… wtedy właśnie przyjechał autobus!!! otworzył drzwi, wyszły może 2 osoby i szybko jak na tutejsze standardy zamknął je i odjechał. nie zdążylibyśmy na niego nawet porzucając pełne jeszcze prawie szklanki piwa.
karta dań bardzo stylowa, a menu bogate.
zamówiliśmy oczywiście dania z owocami morza, smacznie przyrządzone i gustownie podane.
najlepsza była zupa-krem krewetkowa, gęsta z dużą krewetką włożoną dla ozdoby.
spaghetti równie wspaniałe, chociaż ja nie przepadam za sosem pomidorowym do frutti di mare, a w dodatku bezczeszczę je parmezanem 😉
risotto nie miało sobie równych- każde z nas do teraz je wspomina 🙂
nawet omlet bardzo nam smakował, bo mamy zwyczaj, że każde z naszej czwórki wyjada sobie z talerzy. zwykle zamawiamy różne potrawy, by skosztować jak najwięcej specjałów
ceny umiarkowane jak na słoneczne południe Europy, obsługa wyśmienita. mieliśmy trochę czasu do planowanego odjazdu kolejnego autobusu, więc troszeczkę jeszcze pospacerowaliśmy.
zdjęcia na osiołku
plac zabaw w upalne południe(!)
chodzenie w tej temperaturze było bardzo męczące, więc każdy murek dobry, by przysiąść 😉
jedne z popularniejszych w Chorwacji samochodów
idziemy na przystanek. stoiska wokół opustoszały, bo…
tutaj łatwiej zrozumieć znaczenie słowa sjesta 🙂
autobus przyjechał punktualnie, tym razem mniejszy, niemniej jednak tłumu nie było. i znów jechaliśmy krętymi dróżkami Hvaru, całe szczęście klimatyzacja działała w miarę sprawnie. nadmienić trzeba, że przystanki w Chorwacji są czasami bardzo oryginalne, schowane, nie zawsze wyraźnie oznaczone. pętla autobusowa to nie zawsze pętla, często autobus musi wykonywać karkołomne manewry, żeby zawrócić
7 km w linii prostej i 35 min jazdy… Stari Grad, jesteśmy w domu 🙂
wino, oliwa… bardzo oryginalny słup reklamowy
gorąco, do przejścia niecały kilometr, ale i tak konieczne były krótkie przerwy
i po wycieczce- wchodzimy na kemping