ruszyliśmy na nadmorską drogę tysiąca zakrętów…
mimo pory największego upału dzięki klimatyzacji silnikowej i wentylatorowi 12v w części mieszkalnej bez większego zmęczenia dotarliśmy do Leonidio, to pierwsze miasteczko z tak wąskimi uliczkami na naszej drodze.
autobus się zatrzymał, ja też. po chwili ruszył i zaczął skręcać w lewo, w drogę w którą wydawało się nie ma prawa się zmieścić… okazało się, że to właściwa, przelotowa droga przez miasto 😉
wyjechaliśmy z Leonidio i pognaliśmy dalej drogą nadmorską, plaże kusiły…
w pewnym momencie główna droga odbiła w prawo, teraz żałuję, że jej nawierzchnia nie zmusiła mnie do zawrócenia… było coraz wężej, by w końcu stać się stromo. wskazówka temperatury szybko szła w górę, droga wznosiła się bez końca więc się zatrzymałem… szybkie rozeznanie w mapie i decydujemy się wracać do Leonidio i jechać zdecydowanie dłuższą, ale prawdopodobnie lepszą drogą. okazuje się, że lepsza wcale nie oznacza dobra 😉 za to widoki wspaniałe:
stada kóz…
jedziemy cały czas u zbocza gór, wzdłuż doliny rzeki Dafnon.
z naszej strony drogi przez cały czas były skały i nie mogliśmy zatrzymać się, by robić zdjęcia, jak widoczni na zdjęciu Włosi.
w pewnym momencie naszym oczom ukazał się przyklejony do skały monastyr Elonis.
droga była kręta i cały czas pięła się w górę.
w końcu dojechaliśmy do półmetka, czyli położonego wysoko w górach miasteczka Kosmas
oczywiście z równie, a nawet bardziej wąskimi ulicami…
tutaj dla odmiany droga wiedzie poprzez plac pomiędzy kościołem, a stolikami kawiarni, pod rozłożystymi platanami.
zatrzymujemy się, by chwilę odpocząć.
ta droga prowadzi w innym kierunku, mamy nadzieję, że nasza będzie lepsza…
siadamy przy stoliku, zamawiamy lody i słodkie greckie desery, powietrze jest tutaj rześkie 🙂
moje kobiety ruszają na spacer…
widzą kampera z wypchanym po brzegi garażem. na zdjęciu pan przekłada akurat worki z pomarańczami.
ja w tym czasiem zajmuję się mocowaniem osłony silnika, której uchwyty z niezrozumiałych powodów (może tempertura) pourywały się. całe szczęście zabrałem ze sobą plastikowe opaski.
ruszamy w dalszą podróż. wąska droga wyjazdowa, a potem góry, góry, góry…
kościół jakich wiele…
ciasne miasteczko, chyba już tylko takie znajdziemy na swojej drodze…
nie spieszcie się, porozmawiajcie, mamy czas 😉 (z tyłu majaczy na pięknej maści koniu osmagany słońcem Grek- doświadczamy dzisiaj prawdziwej Grecji, prawdziwego Peloponezu…
i znowu kozy…
i ule…
na dworze upał, strome podjazdy, w pewnym momencie silnik niebezpiecznie się grzeje… postój nie jest dobrym pomysłem, analizuję trasę i wykorzystuję krótkie zjazdy na gwałtowne studzenie.
skręcamy na miasteczko Kiparisia. nasz cel, Mitropoli, leży nad morzem, pozostało kilkanaście kilometrów, spodziewamy się więc raczej spokojnego zjazdu, ale mijają kolejne kilometry, a my ciągle pozostajemy wysoko ponad poziomem morza. przejeżdżamy wąskimi uliczkami miasteczka Charakas…
widoki stają się jeszcze piękniejsze, ale i przerażające…
wreszcie serpentyny się kończą…
zaczynają się bardzo wąskie i kręte uliczki…
na chwilę zatrzymuje nas owca, która zostanie przewieziona… dzieciom tłumaczyłem, że do weterynarza 😉
lądujemy na parkingu przy plaży. nie mogliśmy lepiej trafić: zakaz kempingowania pod karą 150E za osobę. rozmawiam z przechodzącymi ludźmi, zapewniają mnie, że policji tutaj nie ma i nikt nas nie będzie niepokoił. trochę nas to uspokaja, chociaż skały górujące nad nami po zachodzie słońca nie nastrajają optymistycznie.
żona ma do mnie ogromne pretensje o to miejsce i dojazd do niego, uważa, że z premedytacją ją tutaj przywiozłem, wiedząc o bardzo trudnym dojeździe… ja jestem niemniej od niej zaskoczony sytuacją 🙁
plaża jest brzydka- szare kamienie i żwir, a woda bardzo zimna…
całe szczęście dziewczyny cieszą się z możliwości zanurzenia stóp. zaczynają parodiować mamę, która nie mogąc znaleźć sobie miejsca nerwowo chodzi po plaży.
miejsce noclegowe wybrałem z relacji pewnego Słoweńca, wydawało mi się idealnym postojem do odwiedzenia podobno urokliwego miasteczka Paralia. miasteczko zapewne nie jest brzydkie, ale na pewno nie jest warte tej porcji stresu, którą zafundowałem swojej rodzinie; w końcu i tak nie poszliśmy go zobaczyć, pozostało tylko to zdjęcie 😉
jutro muszę wstać wcześnie rano, pozostaję pełen nadziei, że uda mi się wyjechać pod górę bez szwanku… najważniejsze, żeby na stromych wąskich podjazdach z bardzo ostrymi zakrętami, z obu stron zabudowanych budynkami i drzewami wiszącymi nad drogą nie natrafić na pojazdy nadjeżdżające z naprzeciwka… troszeczkę uspokaja mnie fakt, że już po zmroku dociera tutaj śmieciarka 🙂