Coz, jak bujalo w nocy tak i rano buja. My- starzy- ratujemy sie aviomarinem. Ja na chwile zasypiam, a Krzys na chwile zaglada do wc;) Wilki morskie to nie my:)
Idziemy na poklad, zeby zajac czyms mysli i tak przygladajac sie naszemu dachowi widzimy, ze jest jakis taki pofalowany…dedukujemy, ze moze to byc efektem stania w pelnym sloncu z dzialajaca klimatyzacja na kampingu Simos…zeby tylko zachowal szczelnosc!
Kilwater tak samo pienisty jak w drodze do Grecji…
…a widok stop sasiada wystajacych z przyczepki zacheca do relaksu na promie;)
na wszelki wypadek ogladamy lodzie ratunkowe od spodu- czy aby nie dziurawe?;)
Pasazerowie schodza sie powoli na poklad- gotowi do opuszczenia promu.
Widzimy juz Ancone…
…musimy ja kiedys poznac- wyglada zachecajaco.
Po chwili plynie do nas pilot, pan wchodzi na poklad- zblizamy sie do portu.
Tam juz czekaja nasi zmiennicy chetni na Greckie wrazenia:) No dlaczego ja im tak zazdroszcze, ha?!:)
ostatnia runda honorowa na promie i zjazd!
Jedziemy do Cesenatico. Nie odwiedzimy tym razem San Marino- za rok tez bedzie dobra pora. Opoznienie promu pokrzyzowalo nam plany, ale nie szkodzi:) Bol rozstania z Grecja nieco lagodza piekne widoki…
Kiedy docieramy na miejsce noclegowe jest juz przed 20. Robimy serwis, jemy kolacje i ruszamy w miasto!:) Znowu podziwiamy jak tu sie lowi kraby i ryby- stacjonarnie;)
Juz zmierzcha wiec miasteczko spowija woal tajemniczosci…magii…
…a my calkiem realnie fundujemy corkom ostatnie chyba lody w Italii…
Na bulwarze przy kanale ustawiaja sie artysci uliczni, my wedrujemy swoim zwyczajem w glab- z dala od gwaru…potem wracamy na glowny trakt…z zalem zegnamy sie z Cesenatico…urokliwym i bardzo przyjaznym kamperowcom miejscem.