następnego ranka wstaliśmy z wielką przyjemnością- perspektywa dotarcia w ciągu kilku godzin nad Morze Północne działała na nas bardzo pobudzająco. szybko zjedliśmy śniadanie i przygotowaliśmy się do jazdy. pozostało tylko pozbyć się nieczystości.
ruszyliśmy w dalszą drogę. pierwotnym celem miał być Schwerin, ale byliśmy gotowi go ominąć bardzo chcąc dotrzeć do Lubeki… ostatecznie postanowiliśmy pędzić prosto nad morze. zmiana kolejności była bardzo potrzebna, jechaliśmy do Sankt Peter Ording
sporą część drogi przejechaliśmy autostradami, niestety wraz ze wzrostem komfortu wzrastało zużycie paliwa. mimo szczerego przekonania, że się nie spieszę nie udało mi się utrzymać prędkości ekonomicznej…
w miarę zbliżania się do celu radykalnie zmieniały się krajobrazy, wszystko stawało się coraz bardziej surowe- kraina wiatraków i owiec, tak ją określaliśmy w myślach…
w okolicy Tonning zauważyliśmy po lewej stronie ciągnące się nasypy, częściowo zabetonowane. w pierwszym momencie myśleliśmy, że to jakiś zbiornik wodny, na myśl nie przychodziło, że to wały przeciwpowodziowe!!! przejechaliśmy tunelem biegnącym przez zaporę przeciwsztormową Eider, ciągle nie świadomi o co tutaj chodzi…
w końcu zrozumieliśmy, że za wałem po lewej stronie jest morze, nie mogliśmy się już go doczekać…
nie wiedzieliśmy za to, że po prawej stronie również jest morze, tylko w odpływie – Katinger Watt
ten kamperek zatrzymał się na chwilę na parkingu, a potem pomknął w kierunku St.Peter Bohl. po szerokich drzwiach widać, że najprawdopodobniej jest przystosowany dla osoby niepełnosprawnej i tutaj refleksja się nasunęła, że niepełnosprawni w Niemczech aktywniej korzystają z życia niż w Polsce…
jak pisałem wcześniej: kraina owiec, niestety tych setek wiatraków nie mamy na zdjęciach 🙁
przykład charakterystycznej dla tego terenu zabudowy, ten dach wydawał nam się przez moment nawet przesadnie naturalny
zakotwiczyliśmy na stosunkowo nowym, luksusowym stellplatzu (N 54 18 31 96, E 08 38 07 00). dziewczyny od razu ruszyły na bardzo ładny plac zabaw, którego podłoże stanowi morski piach.
parking jest w pełni zautomatyzowany, rozliczenia i dostęp do usług opierają się o system SEP. żeby wjechać na teren stellplatzu musimy wykupić za 20E specjalną kartę (SEP). 12E kosztuje nocleg ( w cenie opróżnianie kasety wc oraz zrzut ścieków), 5E to kaucja zwracana jeżeli oddamy kartę najpóźniej do godziny 16 następnego dnia. pozostałe 3 E jest do wykorzystania na prąd (3E doba), łazienka z wanną (1E), ubikacja (0,2E), albo czysta woda (1E/50l). kartę możemy doładowywać w innym automacie, to czego nie wykorzystamy jest nam wydawane przy zwrocie karty. jeżeli przebywamy tutaj dłużej niż jedną dobę, każdego dnia do 16 należy rozliczyć starą kartę i wykupić nową. jeżeli jesteśmy tylko jedną dobę musimy wyjechać z placu przed zwrotem karty, gdyż tylko ona otwiera szlaban!
trzeba przyznać, że mimo problemów ze zrozumieniem niemieckiego tekstu, a co za tym idzie stratą kilku E, system jest bardzo dobry. najlepszy oczywiście dla właściciela/obsługi, gdyż ich wizyty na stellplatzu stają się momentami zbędne. mimo to ktoś z obsługi przyjeżdża tutaj dwa razy dziennie, bo tak chyba lepiej wygląda 😉
teren parkingu jest żwirowy, ale inny kolor wysypany jest na stanowiskach postojowych, a inny na drogach dojazdowych. parcele oddzielone są drewnianymi balami.
w sezonie, kiedy trzeba czekać na wolny prysznic czy wc, można spocząć w klimatycznym koszu plażowym…
po obiedzie ruszyliśmy na spacer. weszliśmy do informacji turystycznej, ale nie zabraliśmy zbyt dużo pomocy naukowych ;), na stellplatzu było ich więcej. miasteczko już na pierwszy rzut oka nam się podobało
naszą szczególną uwagę przykuł niewielki budynek. okazało się, że to Backhus, sezonowa piekarenka, przez której okna widzieliśmy piec i inne akcesoria służące do wypieku pieczywa. lokalni miłośnicy historii (średnia wieku 72 lata 😉 ) znaleźli dane świadczące, że w tych okolicach dawno, dawno temu istniały podobne domki w których piekło się chleby, a jako opału używano krowiego i owczego łajna. w czynie społecznym, środki pieniężne pozyskując ze zbiórek zbudowali ten domek, który staje się w sezonie ogromną atrakcją turystyczną i ustawiają się tutaj kolejki.
mgła zaczęła gęstnieć, zrobiło się szaro, przyspieszyliśmy więc nasz spacer na strand (plażę). po drodze minęliśmy budynek restauracji Zum Landauer (ceny raczej nie na naszą kieszeń), połączonej chyba ze stadniną koni.
dach budynku pełen solarów, w Niemczech naprawdę wiedzą jak wykorzystywać energię słońca…
ciemniało więc pognaliśmy w kierunku plaży. okazało się, że plaża tutaj to pojęcie względne. weszliśmy na wał przeciwsztormowy, zobaczyliśmy samochód i ludzi poszliśmy więc w ich kierunku
ludzie Ci akurat odjeżdżali, dziwiło nas, że tak tutaj pusto, ale tłumaczyliśmy sobie, że to styczeń… weszliśmy na alejkę ku plaży… no bo musiała prowadzić do jakiejś plaży!
zobaczyliśmy, że ścieżka rowerowa zalana jest wodą… no ale styczeń, wysoki poziom wód…
pojawili się Państwo z konikami (z tej stadniny co ją mijaliśmy wcześniej), szli bardzo szybkim krokiem, zostawili nas w tyle…
morze było dzisiaj bardzo spokojne, bo w ogóle nie słyszeliśmy szumu, a widoki mieliśmy takie:
po kilkunastu minutach marszu zaczęły wyłaniać się dziwne zabudowania
to Strandburg, sezonowa restauracja na palach
dotarło do nas, że musimy przerwać szukanie morza i wracamy póki morze samo nie znajdzie nas 😉
teraz przypomnieliśmy sobie, że w domu czytaliśmy o wattach, czyli terenach zalewowych, na które nie powinno się zapuszczać bez przewodnika, szczególnie we mgle… przypomnieliśmy sobie że kilka minut temu państwo z końmi dziwnie się na nas patrzyli, kiedy oni wracali, a my dochodziliśmy do końca ścieżki… a po powrocie do kampera wykupiliśmy godzinny dostęp do internetu (1E/godz) i wyczytaliśmy, że poziom wody jest wyższy w sezonie zimowym, że pływy na płytkim Morzu Północnym są tak znaczące, że poziom wody zmienia się od 1-7 m, dwa razy w ciągu doby! (w praktyce w tym rejonie woda sięga “jedynie” 4 m). płytkie nabrzeża, tzw. watty, są zalewane przez co spacerowanie po nich może stać się niebezpieczne. oczywiście woda rzadko kiedy, w wyjątkowo katastrofalnych (sztormowych) warunkach sięga górnych partii wałów przeciwpowodziowych, ale zapuszczenie się na watty, w czasie przypływu, przy mglistej aurze, która często się tutaj trafia, może skończyć się tragicznie. tego dnia my również doznaliśmy pewnych emocji spacerując po terenach zalewowych wieczorem. biorąc pod uwagę, że spacerowicze, zarówno Ci z końmi, jak i para spotkana po drodze oddalali się szybkim krokiem, poczuliliśmy się nieswojo… prawdopodobnie zupełnie nic nam nie groziło, ale czym prędzej udaliśmy się ku wałom, tam było nasze ocalenie 😉
z wału mogliśmy już spokojnie obserwować zdradliwe morze. podobno przypływy są tutaj bardzo szybkie, ale czy rzeczywiście sięgają wałów?
jesteśmy zmęczeni, nie chcemy czekać na morze. z drugiej strony wału widać zamglone światła miasteczka, kierujemy się ku nim- teraz musimy trafić z powrotem na stellplatz;)
z wypiekami na twarzach wracaliśmy do kampera, miasteczko o zmierzchu podobało nam się jeszcze bardziej
po emocjonującym wieczorze dziewczyny mogły oddać się grze w chińczyka. cieszyliśmy się z pierwszych muszelek z Morza Północnego, które mimo szarówki udało nam się znaleźć. jako lekarstwa na skołatane nerwy użyliśmy niemieckiego piwa 🙂