parking na którym się zatrzymaliśmy zlokalizowany jest bardzo blisko starego miasta (N 53 52 16 82, E 10 40 43 75)
mimo, że przeznaczony jest tylko dla kamperów, podobno czasami bywa zastawiony innymi samochodami. w tym przypadku oraz w sytuacji, gdy w sezonie zabraknie miejsc można jechać na położone nieco dalej Media Docks na Willy-Brant-Allee.
w Lubece są stellplatze z możliwością serwisu, prądem, itp., ale zlokalizowane kilka kilometrów od centrum. a tutaj, na Lastadii bardzo nam się podobało 🙂
rano zapłaciliśmy 5E za całodzienny postój
płatne od 10 do 20, niedziele gratis
wyruszyliśmy na spacer idąc wzdłuż nabrzeża ku jednemu z licznych mostów łączących ląd z centralną wyspą.
most jest obrotowy, żeby zapewnić żeglowność.
po drugiej stronie nabrzeża oglądaliśmy zacumowane stare żaglowce, będące ekspozycją lubeckiego muzeum.
samochód mieliśmy ciągle na oku 😉
w kierunku Centrum Kongresowego, w okolicy którego zlokalizowany jest nasz parking, przerzucona została kładka piesza. pomyśleć, że Gdańsku od lat deliberują jak ma wyglądać kładka przez Motławę na Ołowiankę. może podrzucić urzędnikom zdjęcie? 😉
hotel Radisson, kompleks nowoczesnych budynków, ale pasujących do otoczenia. jak pomyślę sobie o koszmarnym pseudostylowym Hiltonie w Gdańsku, czy zmasowanym zabudowywaniu Sopotu metalem i szkłem to myślę dlaczego, skoro tak się odżegnujemy od PRL-owskiego brzydactwa, kontynuujemy- w pewnym sensie- jego dzieło?
skręcamy na stare miasto. spacerujemy jakby po Gdańsku, ale nie czujemy się tak dobrze jak u siebie.
kochanie, gdzie jesteśmy? o, tutaj… 😉
idziemy dalej…
mijamy świetnie zaopatrzony antykwariat muzyczny
dochodzimy do Kościoła Mariackiego, jednego z czołowych zabytków
przy kościele siedział sobie diabeł na kamiennej belce…
z czartem owym wiąże się pewna legenda
kiedy rozpoczęto budowę kościoła powiedziano diabła, że w tym miejscu powstaje karczma. czort chętnie pomagał licząc w przyszłości na zbłąkane i grzeszne dusze. kiedy świątynia była już na ukończeniu diabeł zorientował się, że został oszukany. chwycił wielką belkę i chciał ją rzucić na kościół; udobruchano go obietnicą, że karczma obok świątyni powstanie. obietnica została dotrzymana, a karczma działa do dnia dzisiejszego… w tym budynku…
intrygują nas podcienie…
wychodzimy z nich na deptak staromiejski… dosyć specyficzny…
w większości stara zabudowa, ale parter zajmują przede wszystkim sklepy, głównie odzieżowych i obuwniczych marek…
staramy się wyłapywać tylko to, co niezaprzeczalnie piękne
wspaniały jest Dom Buddenbroków, który w przeszłości był własnością rodziny Tomasza Manna. kamienica została opisana w uhonorowanej nagrodą Nobla powieści Buddenbrokowie, obecnie jest własnością miasta i znajduje się tutaj m.in. Centrum Henryka i Tomasza Mannów
znaleźliśmy ratusz…
gdzieś tutaj powinien być rynek… jest!
z rynku widzimy ratusz i Wodny Teatr
znajduje się tutaj mnóstwo punktów handlowych że świeżymi owocami, warzywami, mięsem, serami, kwiatami oraz z wyrobami rzemieślniczymi i pamiątkami… nam najbardziej podoba się przyczepa z rybami i owocami morza 🙂
największe wrażenie robi jednak lodowisko na świeżym powietrzu, przy którym zatrzymujemy się na kilka chwil
idziemy dalej… zdjęcie przy fontannie- wyjątkowe, bo możliwe tylko zimą, kiedy fontanna nieczynna 😉
przyjechaliśmy do “miasta marcepanu”, znajdujemy więc słynny lokal rodziny Niederegger
przechodzimy przez sklep…
stylowe wnętrza, czas się tutaj zatrzymał…
w kawiarni zamawiamy marcepanowe cappucino i espresso, dla dzieci czekoladę na gorąco. niestety dziewczyny nie są zachwycone, bo ciemną czekoladę podają tutaj dopiero od 11- nie będziemy czekać…
zamiawiamy jeszcze gofry z musem jabłkowym oraz z wiśniami i bitą śmietaną, z niewielkim dodatkiem marcepanu… smaczne, ale czy to wszystko razem było warte 20E? być może nie, ale spędziliśmy miło kilkadziesiąt minut
na piętrze jest salon, czyli bardziej luksusowa sala kawiarniana. lady chłodnicze pełne są znakomicie wyglądających tortów, może wpadniemy tutaj jeszcze w przyszłości? na drugim piętrze mieści się Muzeum Marcepanu, ale to też zostawiamy sobie na przyszłość. w przedsionku toalety, którą urządzono bardzo gustownie, znajduje się m.in. zabytkowa elektryczna maszyna do polerowania butów
małżonkę zaskoczyło, że obsługa sprząta damską toaletę non-stop, do jej obowiązków należy nawet podawanie klientom papieru do wytarcia rąk ;)w gablocie na półpiętrze zgromadzone są odznaczenia, które zdobył lokal i właściciele, jak również fotografie znamienitych gości, jak papież Benedykt XVI czy były kanclerz Gerhard Schröder
robimy jeszcze zakupy na własny użytek i na prezenty; z marcepanu można zrobić wszystko 🙂
po wyjściu od Niedereggera kierujemy się do informacji turystycznej. niestety duża część ulic starej części miasta, podobnie jak w odwiedzonym wiosną ubiegłego roku Augsburgu, udostępniona jest dla ruchu kołowego, rażą nowoczesne budynki sklepowe wciśnięte pomiędzy zabytki. to piękne miasto, ale nie ma tutaj klimatu starej części Gdańska, nie znaleźliśmy ulicy na miarę Mariackiej- tutaj Gdańsk wygrywa 🙂 za to największym zaskoczeniem na plus jest masa rowerzystów, nie sportowców czy turystów, ale mieszkańców, nie wyłączając eleganckich pań w sukienkach!
Mostem Holsztyńskim wychodzimy ze starego miasta
dochodzimy do Bramy Holsztyńskiej, części średniowiecznych fortyfikacji miejskich, współczesnego symbolu miasta
zarówno na straży Lubeki, jak i Gdańska stoją lwy
informacja turystyczna w Lubece, czyli Welcome Center… oprócz tego, że możemy tutaj nabyć kieszonkowy plan miasta za 0,9E, nie znajdujemy właściwie żadnych ciekawych, potrzebnych w tym momencie materiałów. zainteresowały nas za to dwie rzeźby Güntera Grassa, kolejnego lubeckiego noblisty (laureatami tej nagrody są również urodzony tutaj Willy Brandt oraz wspomniany wcześniej Tomasz Mann).
Günter Grass nie pochodzi z Lubeki, za to urodził się w Gdańsku i mieszkał około 100 m od miejsca naszego zamieszkania; w sezonie turystycznym non-stop przyjeżdżają wycieczki niemieckich turystów 😉 Grass długo mieszkał w Berlinie, ale od jakiegoś czasu zamieszkał pod Lubeką, a na starym mieście ma swoje biuro, bo “Lubeka przypomina mu rodzinny Gdańsk”. Trudno się nie zgodzić!krzywe wieże stoją nie tylko w Pizie 😉
dalej na południe już nie szliśmy, z braku czasu…
kontynuujemy spacer, podziwiamy kamienice, zwiedzamy Muzeum Lalek, nie wchodzimy na wieżę widokową kościoła św. Piotra, bo dzisiaj nieczynne 🙁
schodzimy ze wzgórza kościelnego, powoli kierujemy się do kampera, musimy najpierw jednak znaleźć sklep spożywczy, o co w centrum Lubeki wcale nie jest łatwo!
zanim docieramy do marketu Rewe, zaopatrzenie którego nas naprawdę zaskakuje (ach te świeże owoce, ach te ceny!!!), zwiedzamy kilka przecznic 😉
kusi nas żeby zjeść obiad w dobrej niemieckiej restauracji, menu “Wilka Morskiego” nas jednak nie przekonuje…
a tak “Wilk” wyglądał w nocy
kolorowe figury na dachu Centrum Kongresowego…
idziemy König Strasse i Grosse Burgstrasse, które nie powalają wyglądem, ale zgromadziło się tutaj wiele artystycznych i kolekcjonerskich sklepów, galerie, jakaś tancbuda…
w jednym z takich pamiątkarskich sklepów dokonujemy zakupu kolejnego kota do swojej kolekcji.mijamy kościół św. Jakuba, szpital św. Ducha, obok którego znajduje się pomnik znanego niemieckiego pisarza i dramaturga Emanuela Geibela pochodzącego z Lubeki, są tutaj kancelarie prawnicze i notarialne oraz dwie restauracje, jedna klasyczna, a druga w stylu “ziemniak na 100 sposobów”.
robimy się głodni, ta droga nas nie przybliży do obiadu więc rezygnujemy z poznania tej części miasta
za to nie opieramy się pokusie i zaglądamy w pewne ciekawe podwórko…
to ciągle to samo podwórko, ono naprawdę ciągnie się wiele metrów w głąb
dziewczyny, nie wchodźcie tam, wracamy do kampera!
zbliżaliśmy się do Bramy Zamkowej, którą mieliśmy opuścić stare miasto
tuż przed bramą zobaczyliśmy taką ciekawostkę
przechodzimy pod mostem zamkowym
w drodze do kampera mijamy stare hale portowe
jeszcze kilka spojrzeń na Starówkę…
na obiad dotaczamy się resztką sił…