przez zimę planowaliśmy wyjazdy na cały sezon. w styczniu udało się pojechać do Niemiec, wiosną chcieliśmy zwiedzić Frankonię. u schyłku zimy postanowiliśmy zmienić cel wiosennego wyjazdu; zamiast Frankonii- Karkonosze, Praga i termy węgierskie, ale ostatecznie stanęło na Holandii. planując wycieczkę zrozumieliśmy, że kraj ten oferuje nam bardzo dużo atrakcji oraz, że musimy go zwiedzić wiosną. nieoczekiwanie tydzień przed wyjazdem ujawnił się defekt w samochodzie, który został usunięty na ostatnią chwilę. wyjeżdżaliśmy jednak pełni obaw o stan rozrządu, którego przez zbieg okoliczności nie zdążyliśmy wymienić oraz nie smarowane osie tylne (o konieczności ich konserwacji dowiedzieliśmy się zresztą tuż przed wyjazdem). mechanik nas uspokajał, że pasek rozrządu na pewno wytrzyma, bo zalecenia wymiany są trochę na wyrost- zaufaliśmy, bo już było za późno na szukanie innego warsztatu...ostatnie dni przed wyjazdem były bardzo pracowite, dlatego zamiast w środę po południu wyjechaliśmy w czwartek rano. po porannej kawie i śniadaniu, pożegnaniu się z teściową, która została w domu, ruszyliśmy w drogę. jechało się całkiem dobrze. przerwę śniadaniową zrobiliśmy na naszej ulubionej stacji paliw BP "Canpol" pod Człuchowem, a obiad zjedliśmy w Dobiegniewie. podczas jazdy ku granicy zachmurzyło się i rozpadało. nie wyglądało to zachęcająco, ale nie jechaliśmy przecież na weekend tylko na prawie 3 tygodnie...przejeżdżając wzdłuż rozlewiska Warty podziwialiśmy ten rezerwat ptactwa wodnego. stąd już niedaleko do granicy, do Kostrzyna. w Niemczech droga stała się przyjemniejsza, a po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wjechaliśmy na berliński "ring", na jednym z najbliższych parkingów autostradowych zatrzymaliśmy się na odpoczynek i kolację. dalsza część trasy była bardzo przyjemna, zatrzymał nas tylko jeden incydent- służby autostradowe wyciągały ciężarówkę z pobocza- oprócz niej wydobyli coś, co kiedyś było chyba samochodem dostawczym :( ale korek nawet nie był ogromny, całkiem szybko minęliśmy to feralne miejsce... po godzinie 21 zatrzymaliśmy się na nocleg za Magdeburgiem
nocka minęła spokojnie, bo wybraliśmy dobre miejsce postojowe, na skraju parkingu, z dala od drogi i przejeżdżających ciężarówek, za towarzystwo mając innego kampera.
dzieci spały, a my ruszyliśmy ku Holandii. po około 2 godzinach zatrzymaliśmy się, by zjeść śniadanie, po czym pomknęliśmy dalej.w porze obiadu zatrzymaliśmy się na parkingu przed granicą. dziewczyny bawiły się na dworze.my też chwilę odpoczywaliśmy, ale trzeba było przygotować obiad... ja wykorzystałem czas na wymianę piór wycieraczek.ruszyliśmy dalej... pierwsze wrażenia z Holandii? teren wokół autostrad zagospodarowany bardziej zgrzebnie, sporo śmieci, ale bardzo zielono i wszędzie drogi dla rowerów.nie jechaliśmy bardzo wolno, ale i tak wyprzedzało nas sporo kamperów...trochę dziwiło nas, że w kraju tulipanów nie widzieliśmy jeszcze żadnego tulipana, ale cierpliwie czekaliśmy. w międzyczasie zjechaliśmy z autostady- od tej pory Holandia będzie nam się kojarzyła z Hilversum :)wjechaliśmy do miasteczka w porze największego ruchu ulicznego, ale mimo to jechało się bardzo przyjemnie.zaskoczyły nas skutery poruszające się po drogach rowerowych...Holendrzy nie naśladują swoich wschodnich sąsiadów i nie przesadzają w sprzątaniu ulic oraz chodników, ale mimo wszystko panuje tutaj ład i porządek- bardzo podoba mi się ich poczucie estetyki.pierwsze łodzie na kanałach...zwodzony czy obrotowy most w Holandii, nawet na ruchliwej drodze znaleźć nietrudno.szyby w których prezentuje się nasz domek to przeszklone galerie budynku mieszkalnego. nowoczesna architektura nie musi być brzydka, a dodatkowo może być bardzo funkcjonalna.pojawiły się! pierwsze pola kwiatów na naszej trasie!to nie tylko pola, ale i fabryki kwiatów (Holandia jest największym eksporterem nasion i sadzonek).powoli dojeżdżamy do Nordwijkerhout, celu naszej podróży...po kilkunastu minutach wsiadamy na rowery i jedziemy rozejrzeć się po okolicy.
znowu wsiadamy na rowery i ruszamy w kierunku morza... na chwilę wjeżdżamy między domy, by podglądać trochę Holendrów ;)mijamy oryginalnego kampera :)mieszkańców nie spotkaliśmy, za wyjątkiem tej pani ;)po drodze widzeliśmy wiele stajni i koniw końcu dojechaliśmy do drogi rowerowej prowadzącej przez rozległe wydmy do Morza Północnegoplaża ogromna, turystów niewielu...dzięki małej ilości spacerowiczów mogliśmy przebierać w muszlach. sprzyjał nam w tym również odpływ :)w tym czasie plaża należała jednak do konnych jeźdźców!dzień powoli chylił się do kresu. zrobiliśmy się głodni i z żalem musieliśmy opuścić plażę. niestety nie możemy tutaj wrócić jutro, bo jedziemy do Keukenhof :(przed kamperem Marianna zaprezentowała nam koszyki z muszlami:podczas kolacji obserwowaliśmy słońce szykujące się do snu...przyszedł czas do wymarszu na wieczorną paradę, zresztą wszyscy sąsiedzi i mieszkańcy miasteczka mieli ten sam azymut :) wszędzie trwały ostatnie przygotowania. minęliśmy estradę przy której parada będzie defilowała na sam koniec i poszliśmy na rynek, gdzie zgromadziło się najwięcej ludzi.
trafiliśmy na występu męskiego zespołu, który śpiewał (chyba) szanty.na koniec wszyscy tłumnie odśpiewali zabawną (tak się wydaje) piosenkę, wokoło zrobiło się bardzo wesoło :) gdy skończył się występ porządkowi szybko zaczęli ustawiać barierki. trochę nas przepychali, ale w efekcie i tak mieliśmy świetną miejscówkę :)platformy poruszały się z niedużą szybkością, gdyż ich rozmiary zmuszały prowadzących do chirurgicznej wręcz precyzji przy pokonywaniu bardzo wąskiej trasy. jedna z platform zahaczyła nawet o płot, mam nadzieję, że nikt z widzów nie ucierpiał!po powrocie do kampera dzieci zasnęły prawie natychmiast. my napiliśmy się jeszcze weissbier-a z Lidla, w którym idąc na paradę przezornie dokonaliśmy zakupów... sny miały być bardzo kolorowe :)Kolo godziny 9 rano ruszamy w kierunku ogrodow Keukenhof. Juz z drogi widac, ze nie bedziemy pierwsi na parkingu;)
Jest jednak sporo miejsca, parkujemy wiec robiac male zamieszanie:) Musimy stanac inaczej niz wszyscy: tylem w kierunku plynacego przez parking kanalu. Inaczej bedzie za malo miejsca dla naszego kampera- no i naped mamy na przod, a podloze trawiaste. Podchodzi pani z ochrony i pyta co robimy- po wyjasnieniu uspokojona odchodzi;) Siadamy do sniadania obserwujac przez okno kolejne kampery, ktore co chwile zajezdzaja na plac. Musimy sie spieszyc, bo to sobota nalezy wiec spodziewac sie duzej liczby gosci. Pogoda nam dopisuje, jest slonecznie, ale powiewa przyjemny wietrzyk.Powitalny plakat przed wejsciem: ...i obowiazkowo gadzety:) My wiemy, ze zakupy pamiatek zrobimy w miasteczku Delft zatem podziwiamy tylko...ceny;) Kierownik wycieczki kupil bilety: dorosly 14,50 euro, dziecko 7 euro, parking 6 euro- to obowiazkowo, a dobrowolnie kupilismy za 4 euro przewodnik po Keukenhof w formie ksiazki z mapa. Przed wejsciem mamy juz przedsmak tego co czeka nas za brama- jak pachnie! Lubimy takie starocie;) Tu skrzynka pocztowa z lat minionych. Jestesmy troche zaniepokojeni, bo ludzi jest juz bardzo duzo, a caly czas dochodza nowi. Jednak juz za brama nasza uwage przykuwa basniowy swiat...drga kolorami, zapiera dech wonia i oczarowuje ksztaltami jakich nie wymyslilby najbardziej szalony artysta! Ach! Jakze zaluje, ze nie mam domku z ogrodkiem;( Zaluje podwojnie widzac jaki zachwyt ten swiat wrozek i elfow wzbudza u naszych corek... Nie przypuszczalam, ze jest tyle odmian szafirkow! Od chabrowego blekitu do srebrzystosci! Hiacynty zas w wiekszosci wygladaja na sztuczne:) Sa idealne w formie- platki jak z wosku- i rozsiewaja tak intensywny zapach jakby rozbil sie w poblizu flakonik z perfumami:) Woda stanowi nieodlaczny element kazdego szanujacego sie ogrodu:) Tutaj rowniez strumyki, zrodelka i fontanny maja swoje poczesne miejsce. Szmer plynacej wody uspokaja i nastraja lagodnie...a kwiaty lubia sie przegladac w wodnych lusterkach. Tulipany- flagowy kwiat Niderlandow- to temat nie do ogarniecia! Kolczaste, pierzaste, pelne, kilkukolorowe, pachnace i niezbyt pachnace;) Niziutkie i krepe oraz smukle i wyniosle! Prosze- oto tulipanowy zawrot glowy! Bardzo podobal mi sie pomysl laczenia hiacyntow z tulipanami w roznych tonacjach kolorystycznych: Jednym z punktow na trasie zwiedzania byl ogrod japonski z taka oto czerwona roslina: Mielismy tez mozliwosc zwiedzenia starego holenderskiego wiatraka. Byla co prawda mala kolejka, ale my jestesmy przeciez wprawieni w staniu w ogonkach;)Widok z platformy na gorze wiatraka byl piekny! Miedzy innymi na pobliskie pola w roznokolorowe pasy:), na przystan lodzi, ktore mozna wynajac i poplywac po kanalach w Keukenhof.Zobaczylismy tez z gory co nas jeszcze czeka w parku:) Obok wiatraka stoi karylion, ktory co i rusz wygrywal sliczne melodie... ...placyk zdobi tez jedna sztuka tradycyjnego obuwia niderlandczykow w rozmiarze XXXL - trudno oprzec sie pokusie zrobienia fotki;) w jeszcze jednym miejscu sa takie klumpy- przed wejsciem do pawilonu z orchideami! Moj maz ma co prawda niemale stopy, ale te buciki sa mimo wszystko troche za duze;) Skoro juz jestesmy przy storczykach- bylo ich tak jak i innych kwiatow w Keukenhof bardzo duzo. Przepych i bogactwo- te dwa slowa ilustruja to co widzielismy w tym miejscu. Powoli zaczynal nam przeszkadzac zwiekszajacy sie tlum....nie zabawilismy wiec dlugo w krainie orchidei. Nasze corki byly zachwycone calym ogrodem, ale oczywistym jest, ze najbardziej doceniaja atrakcje przygotowane specjalnie z mysla o dzieciach, a tych w Keukenhof nie brakowalo:) Mogly poszalec na placu zabaw: potem cos mieciutkiego, welnianego, cieplego....i zywego:) czyli mini zoo! Wielka atrakcja okazal sie labirynt. Dziewczynki sa fankami Harrego Pottera i mogly poczuc sie przez chwile tak jak ich bohater:) Kiedy zglodnielismy usiedlismy na hot doga i piwo kolo fontanny. Nie wiedzielismy, ze ta fontanna przedstawia spektakl! Woda przybierala rozne formy, czasem chmury, strumienie wodne wydluzaly sie, robilo sie ich coraz wiecej, az do kulminacyjnego momentu kiedy w fontannie az sie gotowalo- by po chwili jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki znowu lagodnie kapac i falowac i tak...da capo al fine:) Raptem w parku zrobilo sie tak tloczno, ze zaczelismy sie czuc troche klaustrofobicznie. Poza tym bylo coraz glosniej, a halas nie sprzyja kontemplacji przyrody. Park Keukenhof jest czynny tylko dwa wiosenne miesiace w roku, nie jest dziwne wiec, ze odwiedza go w tym czasie tyle ludzi. My jednak nie przepadamy za tlumem.Udalismy sie w strone wyjscia. Na pozegnanie z ogrodem zdjecie kwiatu, ktory podobal mi sie najbardziej: W kamperze zjedlismy obiad. Dziewczynki mialy chwile na swoja ostatnia pasje:) W czasie obiadu zdecydowalismy, ze jedziemy teraz do Amsterdamu. Potrzebny jest serwis kampera, jestesmy dosc blisko wiec ruszamy!Okazalo sie, ze wszedzie znajduja sie objazdy w zwiazku z parada kwiatowa, ale w koncu trafilismy na wlasciwa droge. Kiedy bylismy jakies 20 km od Amsterdamu, w okolicy Haarlem uslyszelismy nagle dziwny dzwiek dochodzacy z silnika, Krzysztof zjechal w prawo na pas parkingowy i to bylo na tyle...Po chwili juz wiedzielismy, ze nasza wymarzona wyprawa do Holandii wlasnie sie skonczyla:( Padl rozrzad. Chyba kazdy kierowca wie co to oznacza:( Rozpacz scisnela nam serca...Krzys wyjal telefon i wybral numer alarmowy ADAC...zerwany pasek rozrządu to poważna usterka, której usunięcie rzadko kiedy kończy się na wymianie paska... zadzwoniłem na numer podany przez ADAC i o dziwo, dogadałem się ;) zostałem zapewniony, że w ciągu pół godziny przyjedzie samochód pomocy drogowej... rzeczywiście przyjechał, a w nim sympatyczny Holender :)usterka była nienaprawialna w miejscu zdarzenia, czekamy więc na holownik, który nas zabierze do warsztatu. czas leci, denerwujemy się okropnie, starsza córka co chwilę płacze, ciężko pogodzić jej się z tak szybkim zakończeniem wiosennego wyjazdu. dla dzieci to ogromne rozczarowanie, nam dorosłym też nie łatwo się pogodzić z tą niesprawiedliwością losu. oczywiście sam sobie jestem winien, że nie wymieniłem paska rozrządu przed wyjazdem, ale przecież byłem dwa razy na warsztacie, za każdym razem "trudności obiektywne", a na koniec zapewnienie, że na pewno wytrzyma, że zalecane przebiegi to tylko wskazanie... trudno, stało się (w rzeczywistości długo będę znęcał się nad swoją niefrasobliwością).inny sympatyczny Holender z pomocy drogowej zjawił się po kolejnych 30 minutach i chociaż bardzo starał się nam pomóc, nawet skontaktował nas ze swoim kolegą Polakiem, który był skłonny naprawiać nasz samochód, nie mógł nas holować, nie pozwalało na to jego prawo jazdy, tak mówił. wtedy zaczęły się pertraktacje z ADAC, bo większe auto to większe koszty i konieczna dopłata z naszej strony. w tym momencie poprosiliśmy o pomoc pana Macieja z adac24.pl, który w momencie zapisywania się za jego pośrednictwem do niemieckiego automobilklubu wspomniał, że nie zostawi nas w razie czego "samymi sobie". dzięki niemu uwierzyliśmy, że ADAC się nami zajmie, że zarówno my jak i samochód szczęśliwie wrócimy do domu. nie udało się załatwić hotelu nawet na jedną noc, bo z powodu "Parady Kwiatów" wszystko w okolicy zajęte... był weekend, więc do poniedziałku i tak żaden z mechaników się nami nie zajmie. po trójstronnych konsultacjach uznaliśmy, że wobec nieznanego nam zakresu szkód w silniku, bardzo wysokich cen usług w Holandii oraz chęci w miarę bezstresowego powrotu do domu, musimy wracać do domu od razu, transport kampera zlecając ADAC.zmierzchało już kiedy podjechał duży holownik za kierownicą którego siedział właściciel firmy Smits. jego zadaniem było przewiezienie nas na parking w Badhovedorp, skąd jutro mieliśmy ruszyć w podróż pociągiem do domu. nie mogliśmy przebywać w holowanym pojeździe, ale kabina holującego nas kolosa była dosyć przestronna. podróż ciężarówką okazała się wielką atrakcją, miasteczko Haarlem w nocy bardzo nam się spodobało, wspaniale wyglądały światła na podamsterdamskim lotnisku Schiphol!możliwość spędzenia tej nocy w swoim kamperze była dla nas ważniejsza niż najlepszy hotel. zasnęliśmy łudząc się, że rano wszystko to okaże się złym snem... niestety rzeczywistość była brutalna... zjedliśmy śniadanie i zadzwoniłem do ADAC. po pół godzinie podjechał samochód po klucze naszego kampera, ale nie byliśmy gotowi. dopiero teraz dotarło do nas, że musimy zabrać mnóstwo rzeczy, bo samochód zobaczymy prawdopodobnie dopiero za dwa tygodnie! na dodatek nie bardzo mieliśmy się do czego spakować- nie planowaliśmy wcześniej zostawiać naszego auta na obczyźnie... naprawdę niewiele udało się zmieścić w torbie na kółkach z IKEA
zanim oddaliśmy klucze pozostało jeszcze zdjąć rowery z bagażnika i umieścić je w środku (ADAC odpowiada za wszystko co w samochodzie). ze smutkiem żegnaliśmy się z kamperemwsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na dworzec kolejowy przy lotnisku, którego widok zauroczył nas poprzedniego wieczora. taksówkarz kiedy zorientował się, że mamy zamiar z lotniska dostać się koleją do centrum Amsterdamu poinformował nas, że lepiej było od razu zlecić mu transport do Amsterdamu, bo uwzględniając bilety kolejowe dla naszej rodziny zapłacimy dużo więcej... trudno, trzeba zapłacić frycowe.port lotniczy Schiphol zaskoczył nas swoim rozmiarami (sześć pasów startowych), mimo tego łatwo było się odnaleźć. szukaliśmy informacji kolejowej, kiedy zadzwonił wspomniany wcześniej pan Maciej z adac24.pl, który przypomniał, że ADAC zrefunduje nam lot samolotem i żebyśmy się nie zastanawiali. udało nam się odnaleźć stanowisko LOT-u, w ekspresowym tempie kupiliśmy bilety (ponad 1000 euro!!!) i prawie biegiem udaliśmy się do odprawy. wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu się bać.LOT korzysta z pirsu C, co oznaczało kilkuminutowy spacer. bramka 18? jest! kilkanaście minut oczekiwania i wchodzimy na pokład niedużego Embraera 170na początek wspaniale było usłyszeć polską mowę stewardes. zajęliśmy miejsca i staraliśmy się nie myśleć o locie. dziewczyny studiowały... instrukcję ratunkową ;)samolot kilka minut kołował w kierunku pasa startowego, my w tym czasie obserwowaliśmy stojące w porcie samolotycały czas widzieliśmy startujące i lądujące obok nas samoloty- ruch tutaj ogromny.za chwilę i my zaczęliśmy się rozpędzać...start jakoś przeżyliśmy, ale wznoszenie się trwa dosyć długo, jak dla mnie za długo ;) kiedy już osiągnęliśmy pułap zrobiło nam się lżej, a widoki za oknem zapierały dech w piersiach :)najpierw dziewczyny zjadły wspaniałe muffiny kupione na Schiphol, potem stewardesy roznosiły poczęstunek- kawa, herbata i soki do woli (dla chętnych nawet piwo), smaczna kanapka, tortilla, czekoladki... urozmaicenie nudnego jakby nie było lotu.niecałe 2 godziny od chwili startu ujrzeliśmy w dole Warszawę...lądowanie było jeszcze mniej przyjemne niż start, ale będziemy je wspominać dobrze- było udane :)autobusem dojechaliśmy do terminalu. niestety wszystko tutaj wyglądało przaśnie i nieciekawie, to nie Amsterdam :( udaliśmy się po odbiór bagażu.odebraliśmy go i mogliśmy udać się na przystanek autobusowyruszyliśmy na stację. z powodu remontu bilety kupuje się w skandalicznych warunkach, ale niech remontują, niech w końcu nie trzeba będzie się wstydzić...przed odjazdem pociągu wpadliśmy jeszcze na posiłek do McDonalds, smaczny i nawet niedrogi. najedzeni poszliśmy na peron. w ciągu kwadransa zapełnił się znacznie. wejście do pociągu było dosyć nerwowe, nie udało nam się znaleźć miejsca, zatrzymaliśmy się przy zamkniętym przedziale dla matek z dziećmi do lat czterech. praworządni nie oczekiwaliśmy cudów, ale takowy się wydarzył- po kilku minutach przyszedł kierownik pociągu i nas wpuścił. w ślad za nami weszło kilkoro pasażerów...podróż się dłużyła, poszliśmy do wagonu restauracyjnego i stwierdziliśmy, że WARS ma obecnie bardzo ciekawą ofertę, zarówno jeśli idzie o jakość jak i ceny. do Wrzeszcza dotarliśmy około 20.30, po 10 minutach byliśmy w domu... tym sposobem trzy tygodnie w Holandii udało nam się przeżyć w jeden weekend :(