Dwa lata temu sprezentowalam dziewczynom "Bajkowy przewodnik po Karpaczu". W ksiazeczce opisane sa trasy dopasowane do mozliwosci dzieci, znajduja sie opowiesci i legendy, ciekawostki. Calosc w konwencji bajki o karkonoskich skrzatach i duchu gor- Karkonoszu. Od tego czasu ciagle planowalismy ten Karpacz;) I jakos zawsze cos stawalo na przeszkodzie! Tym razem udalo sie! Jedziemy w Karkonosze:) Program mamy bogaty, bo nie tylko Karpacz chcemy odwiedzic. Zadne z nas nie bylo nigdy w tych okolicach wiec dla wszystkich bedzie to nowe doswiadczenie.Zbieramy sie wyjatkowo dlugo...wyjezdzamy z Gdanska tuz przed 16. Jedziemy autostrada A1, pozniej kierujemy sie na Bydgoszcz, Gniezno...
Na nocleg dojezdzamy za Poznan- spimy w bocznej uliczce w miejscowosci Smigiel.Budzimy sie wczesnie i razno pedzimy dalej w strone gor.
W Szklarskiej Porebie (to nasz pierwszy punkt programu) szukamy najpierw kempingu "Pod ponura malpa"- okrutnie podoba nam sie nazwa:) Okazuje sie, ze jest dosc daleko od centrum i nie ulatwia zwiedzania. Kolejne miejsce, ktore polecil nam Straznik Miejski to pole namiotowe w samym centrum Szklarskiej. Zjazd jest bardzo stromy i krotki: na dlugosc (albo i nie) naszego auta, a miejsca na placyku tez malo...Po chwili znajdujemy bezplatny, duzy parking (N 50 49 20.27 E 15 31 32.05), z ktorego mamy tylko 800 metrow do wyciagu na Szrenice!Panny sa gotowe w tempie ekspresowym:)Pogode mamy sliczna! Spotykamy pierwszy wizerunek Ducha Gor.....przystojniak, prawda?;)Idziemy dalej w gore. Mijamy budynek muzeum z ekspozycja mineralow i szkieletow dinozaurow.Widac, ze miejscowosc ciagle sie rozwija- powstaja wielkie apartamentowce! Dobrze, ze chociaz utrzymane sa w "stylu" i nie strasza super nowoczesna architektura.Nam jednak najbardziej podobaja sie stare goralskie domy...Docieramy do stacji wyciagu. Gdzies tu jest nasz szlak...Plan mamy taki: wjazd krzeselkami na Szrenice, a potem piechota w dol kolo wodospadu Kamienczyka. Dziewczyny policzyly czas i twierdza, ze dadza rade! Tylko czy MY damy?;) Wprawy zadnej nie mamy tylko duzo checi i optymizmu;) Jak dzieci!Kolejka do kasy niewielka wiec po chwili male emocje zwiazane z wskoczeniem na krzeselko.......i juuuuz!:) Szybujemy nad ziemia...W dole widzimy odwaznych rowerzystow ekstremalnych- beda zjezdzac ze stoku na swych stalowych rumakach!Jest bardzo cicho....pod nami podmokly las.Slyszymy delikatny szmer strumyczkow, ktore plyna w dole...Zblizamy sie do miedzyladowania na stacji posredniej- tu mamy przesiadke na drugi kurs: juz na sama gore! Musimy jeszcze kupic bilety wstepu do Parku Narodowego bo wlasnie na jego terenie znajduje sie nasza trasa powrotna.Dojazd na szczyt jest stromy. Momenty, w ktorych kolejka zatrzymuje sie na chwile nie sa komfortowe;)W dole miasteczko wyglada jak zabawka z klockow:)Pod nami juz tylko kosodrzewina- las sie skonczyl. Zrobilo sie chlodniej...Bardzo lubie gory, ktore nie sa 'lyse'- takie porosniete lasami zdaja sie byc bardziej przyjazne:) Pieknie tu!Siadamy na szczycie, zajadamy kanapki. Jeszcze fotka dla uwiarygodnienia naszego miejsca......i jedna na tle nieba...I zaskoczenie! Nie mialam pojecia, ze schodzi sie z gory...deptakiem:)Ruszamy wiec na szlak:) Raznym krokiem!Tyle mamy do wodospadu i do 'domu':) Phi!;)Po niedlugim czasie robi nam sie troche cieplej...dochodzimy do polozonego nizej schroniska.Zaczynamy czuc miesnie w nogach, o ktorych istnieniu nie mielismy pojecia;) Przypominamy sobie, ze zejscie z twierdzy Palamidi w Nafplio bylo duzo trudniejsze niz wejscie i podejrzewamy, ze popelnilismy blad:) Trzeba bylo wspiac sie na Szrenice i zjechac kolejka linowa:)) Teraz juz jednak za pozno na takie refleksje: idziemy! Raz, dwa, lewa!;)Kiedy po "trzech godzinach" marszu zatrzymujemy sie na chwile, zeby odpoczac- okazuje sie, ze przeszlismy dopiero 1,5 km!;) No ladnie;) Nasz deptak zamienia sie w lesna droge wybrukowana kocimi lbami- lepiej idzie sie po poboczu.Slyszymy juz szum Kamienczyka! Jego forpoczta towarzyszy nam z lewej strony drogi...piekne!Widzimy transport dla leniuszkow;)Jest tez schronisko- mozna sie posilic i odpoczac. Tuz obok bohater tego miejsca: wodospad Kamienczyka!My jednak nie korzystamy z podwozki:) Nie honorowe by to bylo! Las wokolo taki sliczny wiec marsz to sama przyjemnosc- mimo obtartych nog. Nie mamy profesjonalnych butow do gorskich wedrowek tylko takie na niziny:)Dziewczynkom frajde sprawia przechodzenie po kamieniach przez wode- w kilku miejscach rzeczka wylewa na droge i powstaje naturalny plac zabaw:)W koncu docieramy do cywilizacji:) Schodzimy do kampera, zmieniamy buty na wygodniejsze- letnie- i ponaglani przez burczace z glodu brzuchy idziemy na obiad. Marzy nam sie smaczne (najlepiej regionalne) jedzenie w milych okolicznosciach przyrody. Te warunki spelnia restauracja Sw. Lukasz!Co by tu zamowic...Prosimy w takim razie: kwasnice......placek z gulaszem.....pierogi i mieso w chlebie- ze smieszna czapka;)Obzarci nieprzyzwoicie- wszystko smaczne!- wracamy do kampera. Jest juz dosc pozno. Naszego domu na kolach pilnowal miejscowy ochroniarz:)Owiani gorskim wiatrem, z rozgrzanymi miesniami przykladamy glowy do poduszek:) Raduje nas mysl, ze to dopiero poczatek naszej gorskiej przygody! Jutro Karpacz!w sierpniu Ola zaczyna juz cwiczyc na skrzypcach (czyli koniec laby wakacyjnej:)) wiec zabieramy instrument na wszystkie wyjazdy. Chcac miec jak najwiecej czasu na atrakcje musimy przemieszczac sie wczesnym rankiem. Do Karpacza wjezdzamy okolo 6 i szukamy parkingu. Mamy szczescie! Jest wolne miejsce niedaleko Swiatyni Wang (N 50 46 31.79 E 15 43 36.48). Jemy sniadanie z widokiem na Sniezke i robie lekcje z Olenka.
Marianna cieszy sie ostatnimi wakacjami bez instrumentu:) Za rok obie o tej porze beda grac- Mania zdala z powodzeniem do szkoly muzycznej: bedzie kolejna skrzypaczka w rodzinie;)W czasie naszej pracy ktos puka do kampera. Pan Samozwanczy Parkingowy prosi o wycofanie auta z metr- bedzie mial wtedy wiecej miejsca dla swoich klientow;) Od nas nie oczekuje zaplaty, w dodatku jest pelen podziwu dla Olenki. Urzekla go chyba wykonaniem 'Mazura' (podsluchiwal pod oknem;))Po lekcji wyruszamy w plener! Plan podstawowy na dzis to Zapora na Lomnicy, zdobycie Karpatki, a po poludniu zwiedzenie Swiatyni Wang. Reszta bedzie juz calkiem spontaniczna;) Niektore uliczki w Karpaczu roznia sie od zwyklych ulic;)Mijamy ogromny hotel Golebiewski...a ja myslalam, ze Karpacz to przytulne, gorskie miasteczko z malymi domami, pensjonatami...nie spodziewalam sie takiego grzmota!Dalej jest juz bardziej kameralnie...chociaz ciagle w dol- o czym nie daja nam zapomniec nasze nogi po wczorajszym wyczynie;)...i dochodzimy do zapory! Lomnica to bardzo dzika i niebezpieczna rzeka. Zapora spelnila swoje zadanie podczas "Powodzi Tysiaclecia" w 1997 roku.Tuz obok znajduje sie gora Karpatka- od niej swoja nazwe przyjelo popularne ciasto:) Ciekawe formy skalne pobudzaja wyobraznie! Gora jest granitowa, porosnieta lasem.Drozka oplata Karpatke spiralnie, miejscami jest stromo...Czytamy w naszym przewodniku o Walonczykach, ktorzy poszukiwali tu skarbow, o kopalniach srebra...dziewczynom podoba sie legenda o Czarcich Kamieniach, ktore wlasnie mijamy...Rodzinnie lubimy miejsca, ktore otacza nimb tajemnicy...Podziwiamy wspaniale sosny, ktore porastaja wzgorze...i szukamy tajemnych znakow walonskich: krzyzy wykutych w kamieniach.Karpatka nie jest wysoka, ale zdobycie jej szczytu daje nam satysfakcje:)Zejscie to juz sama przyjemnosc.Przypadkiem (zmuszeni sytuacja) zachodzimy do slawnej w Karpaczu "Apteki pod Zlota Waga"W srodku- w formie wystawy muzealnej- stoja stare regaly i wyposazenie dawnych farmaceutow...Noga za noga wracamy do kampera. Teraz mamy ciagle pod gorke;) Mysle, ze bardzo zdrowo jest mieszkac w Karpaczu:) Codzienne pokonywanie tych wzniesien MUSI byc zbawienne dla organizmu;)Tuz przed dojsciem do domu kusi bar z lodami i zimnym piwem...coz trzeba na chwile przysiasc:)Powyzej auto...z obiadem!:)Z nowym zapasem sil idziemy do jednej z wiekszych atrakcji Karpacza- do Swiatyni Wang...znowu w gore!Wierszowana reklamowka to jest to!...;)Kiedy docieramy do kosciola okazuje sie, ze "placz i plac" i to wcale nie malo...Wchodzi sie grupami na zmiane: raz polskojezyczna, raz niemieckojezyczna;), z glosnikow plynie monotonny glos opowiadajacy historie przybycia Swiatyni Wang do naszego kraju. Podoba nam sie pomysl podwojnej sciany dookola kosciolka: po pierwsze izolacja cieplna, a po drugie miejsce gdzie wikingowie mogli zostawic swoja bron!:)Wnetrze urocze w swojej prostocie, bez nadmiaru ozdob...Na tylach swiatyni znajduje sie maly cmentarz. Jest tu pochowany miedzy innymi tworca Muzeum Zabawek Henryk Tomaszewski- slynny mim, zalozyciel Teatru Pantomimy Wroclawskiej.Mozna tez spojrzec na kosciol z innej perspektywy.Idziemy na dziedziniec i zapoznajemy sie z epitafium poswieconym hrabinie Fryderyce von Reden, ktora przyczynila sie do sprowadzenia Swiatyni Wang do Karpacza w 1842 roku. Od tego czasu swiatynia sluzy ewangelikom z calej okolicy.Wieczorem dziewczynki prosza o jeszcze jeden spacer: na widziany wczesniej plac zabaw:) Nie odmawiamy:) Plac znajduje sie na bardzo ladnym skwerku- chyba niedawno powstalym.Mamy widok na hotel- w basenach twardzi milosnicy kapieli: jest dosc chlodno! W nocy bylo tylko 7 stopni!Dzieci sa nie do zdarcia:) Z powrotem przy kamperze tez sa pierwsze!:)Potem jednak dosc szybko padaja:) Sporo wrazen jak na jeden dzien. Jutro beda mialy jeszcze wiecej atrakcji! Ale o tym na razie 'sza'!Wiemy juz, ze po Karpaczu najlepiej autem przemieszczac sie z samego rana- wtedy tez mozna przebierac w miejscach parkingowych jak w ulegalkach:) Dzisiaj zjechalismy spod Kosciolka Wang do samego centrum. Stoimy na bezplatnym parkingu kolo Muzeum Sportu i Turystyki (N 50 46 30.99 E 15 45 31.51). Po sasiedzku mamy dwoch panow z Niemiec:)
Po sniadaniu i graniu dziewczyny ida przetestowac pobliski plac zabaw. Po chwili jednak zabieramy je, poniewaz wybieramy sie dzisiaj do Muzeum Zabawek. Po drodze odwiedzamy Lipe Sadowa- pod nia kiedys zawierano malzenstwa i odbywano sady. Dzisiaj stoi ona w parku z ozdobna fontanna..Muzeum ma od niedawna nowa siedzibe w wyremontowanym budynku kolejowym. Kolej od wielu juz lat nie dociera do Karpacza. Jest bardzo nowoczesne, przy wejsciu kazdy otrzymuje sluchawki i audio przewodnik. Zbiory muzeum sa bogate i zachwycajace:) Dla dzieci i dla doroslych:)Dowiadujemy sie czym bawily sie dzieci na calym swiecie!Niektore traca makabreska...;) Na przyklad te z Meksyku:)Inne zadziwiaja egzotyka...jak lalki japonskie.Wystroj wnetrz domkow dla lalek zachwyca detalami...Na koniec rozsmiesza nas gablota z Misiem Uszatkiem i misiem...Jasia Fasoli!:)))Na pietrze organizowane sa wystawy czasowe- my mielismy szczescie podziwiac zbiory mieszkanca Karpacza- milosnika wszystkiego z wiewiorka:)Nawet kije do pieczenia kielbasek na ognisku sa z wiewiorka:)Wracamy na obiad do kampera. Widzimy, ze teraz nie byloby szansy na postoj w tym miejscu- caly parking pelny.Po poludniu idziemy na spacer w kierunku Kruczych Skal. Po drodze mijamy Najmniejsza Ulice w Polsce- ma scisly zwiazek z przewodnikiem, ktory jest nasza inspiracja na tym wyjezdzie......i natykamy sie na niespodzianke:) Znajome nicki w alejce milosnikow Harleya-Davidsona:))) Pozdrawiamy!Jak w wielu miejscach w okolicy i tu takze szemrze gorka rzeczka...a Krucze Skaly wydaja nam sie...takie male:)Rozgladamy sie dobrze, ale nie znajdujemy zadnych kamieni szlachetnych...;( A do wejscia do starej kopalni nie ma dojscia;)Niedaleko Kruczych Skal stoi Dom Morgensterna- czyli dom Pod Bocianami- pejzazysty nazywanego przez zazdrosnych konkurentow krolem pocztowki, poniewaz dziela profesora powielane byly i sprzedawane wlasnie jako karta pocztowa.W drodze powrotnej zachwycamy sie zdobieniami na budynku Muzeum Sportu i Turystyki, ktore planujemy odwiedzic...Tak sie rozochocilismy tym spacerem, ze sila rozpedu mijamy kampera i idziemy znow na glowna ulice Karpacza. Zachodzimy do kosciola z kopulasta wieza i znajdujemy w nim niesamowite, deskowane sklepienie- cale wymalowane w kwieciste wzory! Sliczne!Idac w gore dochodzimy do alei poswieconej zdobywcom gor.Odnajdujemy odciski butow- spora czesc nalezy juz do niezyjacych wspinaczy......zastanawiamy sie czy i gdzie lezy granica egoizmu gdy czlowiek pragnie spelnic SWOJE marzenia za wszelka cene...Na dzisiaj konczymy zwiedzanie:) Schodzilismy sie niemilosiernie wiec jeszcze tylko kupimy lekkie czeskie piwo w sklepie pod Jamniczkiem i do domu!Po drodze spotykamy samego Liczyrzepe- czyli Ducha Gor!W aucie ukladamy sobie plan na jutrzejszy dzien- wyjedziemy na chwile z Karpacza, zeby w jednym miejscu moc zobaczyc najwazniejsze zabytki Dolnego Slaska. Chcemy tez zwiedzic sztolnie gdzie wydobywano uran...ale dzisiaj juz spaaac:)Dzisiejszy dzien bedzie pelen atrakcji! Juz wiemy, ze zbyt malo czasu zarezerwowalismy sobie na zwiedzenie tej krainy- musimy tu wrocic!Raniutko jedziemy do odleglych o 7 kilometrow Kowar. Znajduje sie tam park miniatur (N 50 47 56.03 E 15 50 04.47). W pierwotnych zalozeniach mialy tam byc prezentowane miniaturowe zabytki Dolnego Slaska, ale skonczylo sie miedzynarodowo:)Dojazd do parkingu dziwny...jestesmy na terenach fabryczno- magazynowych...
Atrakcja jest czynna od 9 rano wiec budzimy dziewczyny i jemy sniadanie. Zaczyna lekko mzyc...nie zraza nas to jednak! Z okien kampera widzimy cuda za plotem:)Zwiedzanie odbywa sie pod kierunkiem przewodnikow- mowia w roznych jezykach:) Koszt dla naszej rodziny to 56 zl, jesli zwiedzalismy juz polozone niedaleko sztolnie to otrzymujemy 10% rabatu- w druga strone tez to dziala;) Pani oprowadzajaca opowiada o kazdej miniaturze, czasem rzuci jakas anegdote...Budowle sa dopracowane, detale idealne- podziwiamy ogrom pracy jaka musieli wlozyc w swe dziela tworcy!...Swiatynia Wang jak zywa!...Zamek Ksiaz- najwieksza miniatura, nie jest chowana na zime ze wzgledu na swoje gabaryty:)...Stara Papiernia- cudna!Kosciol Pokoju- chcialabym zobaczyc na zywo!Dziewczynki bez trudu wspiely sie na Sniezke;)Sa tez obiekty pod dachem......jest nawet budynek muzeum z Karpacza, ktore chcemy jutro odwiedzic!:)Zachwycanie sie tymi cudenkami zajelo nam prawie 2 godziny!:) Kamper poslusznie czekal otoczony wiekszymi bracmi...;)Jedziemy teraz do sztolni gdzie wydobywano uran- dla nas zupelnie nieprzydatny, ale dla naszych sasiadow i owszem;) Kopalnia wedle zapewnien jest bezpieczna dla zwiedzajacych.Zostawilismy auto na parkingu (N 50 45 49.32 E 15 50 43.58) za ktory zaplacilismy 10 zl. Wczesnie rano mozna podjechac az do sztolni (wszystko najlepiej zwiedzac z rana), mozna szukac tez darmowych miejsc przy drodze ponizej parkingu, przynajmniej dopoki nie postawia znakow zakazu). Do samych sztolni trzeba dojsc niecaly kilometr pod gorke droga wiodaca przez piekny las.Przy trasie rozstawione sa dopingujace tablice, ktore dzialaja rozsmieszajaco;))Kupujemy bilety (72 zl, wydaje sie drogo) i czekamy na wejscie naszej grupy...Takie brzydactwo pilnuje wejscia do sztolni!Przewodnik to mlody czlowiek z poczuciem humoru:) Zadaje pytania np: czym sie rozni sztolnia od kopalni?...w kopalni korytarze biegna w dol, a w sztolni poziomo pod niewielkim katem...Ogladamy skarbiec pelen kolorowych mineralow...Dowiadujemy sie jak wydobywano uran...i jak krotko trwalo zycie gornika:(( Po 5 latach byl juz nieodwracalnie chory, a po 10-15 umieral....Mozemy zobaczyc prawdziwa rude uranu, jest za olowiana szyba...Odwiedzamy tez Inhalatorium Radonowe- czyli komore gdzie skrapla sie naturalny gaz radon i pomaga leczyc schorzenia gornych drog oddechowych. Jeden seans to koszt 30 zl, zeby kuracja miala sens potrzeba jakis 3 tygodni...Mijamy pomieszczenie gdzie warzy sie nalewke na specjalnej wodzie tzw potencjalce;) Nie musze tlumaczyc na co (podobno) pomaga..?;)Na koniec zapowiadana przez przewodnika atrakcja czyli pokaz laserowy z dymami i dzwiekiem, ktory ma obrazowac tragedie w Hiroszimie...widowisko same w sobie piekne, pokazuje nieograniczone wrecz mozliwosci kreowania swiatlem lasera jednak osnowa w postaci tragedii w Hiroszimie...hm zbyt "na wesolo" to wychodzi i musimy po wyjsciu opowiadac dziewczynkom czym byla Hiroszima, czym jest bron atomowa...brrr...nie lubie tych tematow tym bardziej, ze mlodsza corka ma wyrazne inklinacje w kierunku makabry i strasznych historii, a pozniej...krzyczy w nocy:/Wracajac do kampera spotykamy naganiaczy z konkurecji:)Nam jednak na dzis wystarczy podziemnych wrazen!:) chcemy troche zmienic nastroj i udajemy sie na podobno slicznie odnowiona starowke w Kowarach. I tu przezywamy wielkie rozczarowanie....kamieniczki od frontu odnowione, ale w podworkach..:(Fontanna ladna, ale woda w niej pamieta lepsze czasy...:(Jest piatek po poludniu, w pobliskim Karpaczu zycie turystyczne tetni, a tu nie ma ludzi, kilku pijaczkow snuje sie po trotuarze...:( Zupelnie niewykorzystany potencjal okolicznych atrakcji...wielka szkoda:(Czmychamy wiec czym predzej z powrotem do Karpacza, poniewaz czeka nas tam przygoda nie lada! Dziewczyny pierwszy raz pojda z nami na "dorosly koncert"! Dzis wieczorem "Gitara i piorem:!! Hurra!:)Stajemy na parkingu polecanym nam na Forum Camperteam przez "aborygena z Karpacza" (dziekujemy za namiary Grzegorzu! N 50 46 32.44 E 15 45 13.11). Dzwonilismy 2 dni wczesniej i ustalilismy cene bez pradu na 35 zl, ale po przybyciu na pytanie "ile" pan nam zameldowal: 50 zl! Powolalismy sie na rozmowe telefoniczna i cena wrocila do normy. pan na odjezdnym obiecal trzymac stala cene dla kamperow, ale radze jednak zawsze wczesniej zadzwonic ;)Wyszykowalismy sie: prowiant, koc piknikowy, dwa pledy dla dziewczyn, parasole- na wszelki wypadek- i w droge!:)Mielismy lekko ponad kilometr pieknymi uliczkami Karpacza- bardzo mily spacer!Na miejscu atmosfera przyjemna, wiekszosc widowni to dinozaury jak my, hehe:) I tu zdziwienie: sporo dinozaurow z dzieciakami! I to w roznym wieku- byly tez "dzieci" po 20:))) I takie w kolysce jeszcze;))W sumie niewiele osob- zapowiada sie kameralna impreza!Na straganach obok mozna kupic grillowany wiejski chleb ze smalcem i ogorkiem- mniam! Jest zimne piwo, frytki:) Na scenie Grupa bez Jacka!:))) Graja jak "mlode bogi", publika spiewa znane kawalki:)Widzowie ciagle sie schodza...na scenie mloda kapela " W tym sek"- podoba nam sie:)Planowalismy zostac niedlugo ze wzgledu na Marianne, ktora jeszcze dosc wczesnie nam pada, ale...padajac na lace w czasie koncertu wyszeptala: "mamo obudz mnie jak bedzie juz ciemno..chce zobaczyc gwiazdy..." Obiecalam wiec siedzimy, a Mania padla...:)Po pol godzinie obudzilismy ja- tez bylismy juz niezle zmeczeni. Tyle wrazen jednego dnia!Powrot wygladal tak jak za czasow mojego dziecinstwa- tez ojciec nieraz niosl mnie na barana...ech!:)Kladac sie do snu nucilismy uslyszane niedawno piosenki... jutro ostatni dzien w Karpaczu- szkoda! Wywieziemy stad piekne wspomnienia!Mimo, ze zabradziazylismy wczoraj na koncercie "Gitara i piorem" to wstalismy rzescy jak skowronki!:) W nocy rzeka Lomnica szumiala nam do snu...Po sniadaniu kazdy zabral sie za to co lubi i potrafi robic najlepiej;)
Sasiedzi jeszcze spali...Po zajeciach obowiazkowych wyruszylismy do Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu. Tuz obok kasy wita nas rzezba przedstawiajaca slawnego listonosza Roberta Fleissa, ktory przez 37 lat, kazdego dnia zdobywal Sniezke noszac tam poczte!Pani w kasie proponuje audio przewodnik- bierzemy jeden kiedy widzimy zapal z jakim dziewczyny sluchaja nagranej opowiesci:) Muzeum okazuje sie byc pelne ciewostek- nie spodziewalismy sie szczerze mowiac, ze bedzie tak interesujaco i bogato!Poznajemy karkonoskie sanie rogate:)Jednym z wazniejszych eksponatow jest ksiega pamiatkowa z 1800 roku!Zainteresowanie dziewczyn budza obiekty zywcem wyjete z opowiesci o Harrym Potterze:) Zmija i korzen mandragory!Mozemy sie przekonac jak dbano o turystow w dawnych czasach ( w XIX i na poczatku XX wieku)- na szczyt gory wnoszono ich w lektykach......by w dol zwiezc w saniach rogatych!Oba te nietypowe elementy turystyki charakterystyczne byly wlasnie dla Karkonoszy.Najstarsze lyzwy budza nasz podziw...tworca mial fantazje!Dziwimy sie, ze slynna lyzwiarka miala tak mala stopke:) Nawet stopa Oli moglaby sie okazac za duza:)))Widzielismy tez stare narty, rakiety sniezne...Ogromne wrazenie wywarl na nas fragment wiersza Tadeusza Rozewicza poswiecony Wandzie Rutkiewicz pt "Gaweda o spoznionej milosci"... Znajduje sie wsrod pamiatek po tym poecie.Na pieterku chaty muzealnej napotkalismy na faune i flore Karkonoszy:)...oraz wystawe zdjec poswiecona tym cudownym gorom...Na koniec dziewczynki z wielkim przejeciem wpisaly sie do ksiegi pamiatkowej...Zegnajac muzeum polecamy je serdecznie wszystkim! Niepozorne na zewnatrz okazalo sie wyjatkowo zasobne i piekne w srodku:)Ruszamy w strone domu, do Gdanska prawie 600 km...Po drodze- juz poznym popoludniem- stajemy na popas:) Wybor padl na miejsce o nazwie Gorecznik (N 51 34 22.65 E 17 49 48.59).Jest to bardzo rozbudowana gospoda (a nawet kilka), male zoo, bajkowa wyspa z domkiem babci Czerwonego Kapturka...dodatkowo wzdluz sciezek ustawione sa stare sprzety gospodarstwa domowego i maszyny rolnicze. Ciekawe miejsce:)Restauracja specjalizuje sie w rybach.Jada sie w bardzo milych warunkach: na pomostach. Dookola woda, labedzie, kaczuszki i plotki;)Dzieci wita drewniany woj:)Teren jest ogromny!Jest tez oczywiscie plac zabaw...W domku babci Czerwonego Kapturka lezy w lozku wilk! Widac go przez okienko jak klapie paszcza! Z glosnika slychac ta popularna bajke w wykonaniu polskich slaw aktorskich: Kwiatkowska, Kraftowna, Hancza...Dla dzieci najwieksza frajda jest kontakt ze zwierzakami- kozy sa bardzo wdzieczne:)Opuszczamy goscinne progi Gorecznika i jedziemy dalej podziwiajac zachodzace slonce...Nocujemy w Nowej Wsi Wielkiej- spokojnie i bezpiecznie (N 52 58 12.14 E 18 05 29.29), poniewaz w Inowroclawiu po ciemku nie udalo nam sie niczego sensownego wypatrzyc:)Nastepnego dnia mielismy juz blisko do domu:) Jeszcze tylko na chwilke- sniadanie- zatrzymalismy sie w znanym nam dobrze miejscu w Morgach. To stacja paliw BP z malym zoo, zielenia i altankami, w ktorych milo posiedziec z kawa i odpoczac w czasie podrozy (N 53 38 12.40 E 18 42 18.82)
Bedziemy tesknic za gorami, wyjazd byl bardzo udany, bogaty w atrakcje z pogoda jak na zamowienie...Pozdrowienia dla "ludzi spotkanych w drodze": No Name'a, Fest'a2 i Big Team'a!żałujemy, że nie zwiedziliśmy zamku Czocha, mogliśmy tam pojechać przed Szklarską Porębą, a tak będziemy musieli za rok-dwa-trzy... wracać ;)w Szklarskiej byliśmy tylko jeden dzień, bo naszym głównym celem był Karpacz, który chyba ewidentnie bardziej nam odpowiada :) w Karpaczu zobaczyliśmy właściwie wszystko, tylko... nie pochodziliśmy sobie po górach- zmęczone po Szrenicy nogi nie pozwoliły. musimy tam jeszcze wrócić, wspaniała okolica :)nie zdobyliśmy Śnieżki :( może skusilibyśmy się, gdyby nie 1-osobowy wyciąg. była alternatywa, w czeskim Pec jest kanapa 4-osobowa, ale właśnie rozpoczął się jej remont. tak więc poczekamy... do 2014 roku... dlaczego wyciągiem? uwielbiamy kolejki linowe, ale przede wszystkim kilkugodzinne wspinanie się i taki sam powrót nie jest dla nas, przynajmniej nie bez wcześniejszej zaprawy, na którą niestety nie mamy czasu :(w Kowarach zwiedziliśmy komercyjną sztolnię "Jelenia Struga", to optymalny wybór dla rodzin z dziećmi. dla młodzieży i dorosłych jest alternatywa, położona niedaleko trasa "Kowarskie kopalnie", stylizowana na PRL. nas ta stylistyka póki co bardziej odpycha niż przyciąga, ale fakt zwiedzanie tańsze. jedna rzecz nam się bardzo nie podobała: naganiacze. turyści atakowani są tutaj przez przedstawicieli obu konkurencyjnych tras turystycznych, z tym że akwizytorzy "Jeleniej Strugi" wydają się być mniej narzucający ;)planując w Gdańsku kilka dni w Karkonoszach sądziliśmy, że znajdziemy jeszcze czas na "Skalne Miasto", albo na nasze "Błędne Skałki"- pomyłka! Szklarska-Karpacz-Kowary to destynacja na co najmniej tydzień, a w okolicy jeszcze tyle ciekawych miejsc...***z Gdańska wyjeżdzaliśmy obwodnicą i autostradą, zapłaciliśmy za to prawie 49 zł, z powrotem jechaliśmy 'krajówką' za ok. 32 zł, chyba zawsze już będziemy wybierać autostradę, tym bardziej że można wracać do domu wyserwisowanym :)w drodze do domu viatolla użyliśmy jeszcze na odcinku A4 z Kostomłotów w kierunku Wrocławia (ok. 10 zł) i na obwodnicy Wrocławia (ok. 11 zł)w czasie naszej krótkiej wyprawy pokonaliśmy dystans ok. 1300 km. oprócz kosztów paliwa i drogowych płaciliśmy tylko za jeden nocleg w Karpaczu.i jeszcze mapka:
Wyświetl większą mapę