Koniec kwietnia to najwyższy czas na rozpoczęcie wędrówek z przyczepą. W tym roku na pierwszy ogień poszły Mazury. Mimo wspaniałej pogody ograniczeniem był czas, w którym się wybieraliśmy- maj za pasem, ale większość kempingów jeszcze nieczynnych, Atrakcje turystyczne i rozrywkowe w najlepszym wypadku działają na "pół gwizdka", ale zaryzykowaliśmy ;-)
Mimo ostrzeżeń z forum karawaning.pl, że kemping "Ostoja Stara Baśń" w Kosewie jest dosyć głośny (położony tuż przy drodze nr 16 między Mrągowem a Mikołajkami) właśnie tam się skierowaliśmy. Kemping jako jedyny w okolicy oferował coś naszym dzieciom; nie byle huśtawkę czy piaskownicę, ale w miarę przyzwoity plac zabaw. Wybór okazał się bardzo dobry, ale o tym w osobnej notce.
Czwartek był luźniejszym dniem, od rana zajęliśmy się przygotowaniem do wyjazdu. Zabraliśmy starszą córkę wcześniej z przedszkola i po obiedzie zaczęliśmy się pakować. Mimo ambitnych planów wyjechaliśmy dopiero przed 16. Droga mijała bardzo dobrze, głównie dlatego że Aviomarin podany dziewczynkom spisywał się doskonale. Nawierzchnia na drogach była całkiem niezła, aż do momentu, gdy spokojny głos Hołowczyca zasugerował skręt w lewo, na Morąg... W drodze powrotnej nie popełniliśmy tego błędu, bo ten skrót ma fatalną nawierzchnię i nawet jeżeli da się dzięki niemu zaoszczędzić cokolwiek czasu czy paliwa, to jazda nie należy do przyjemnych. A droga przez Ostródę okazała się całkiem w porządku.
Nawigacja tego dnia jeszcze raz sprowadziła nas na manowce- musieliśmy zawracać znad jeziora Czos i szukać drogi na Mikołajki. Po 21 wjechaliśmy na kemping. Było ciemno i pusto. Zameldowałem się u obsługi, opłaciłem pobyt (45 zł za dobę- przyczepa, auto, 2 osoby dorosłe, dzieci nie liczono) i mogliśmy się ustawić na pustym placu.
W piątek wczesnym rankiem obudziliśmy się na kempingu. Spało się świetnie. Nie słyszeliśmy w ogóle przejeżdżających aut, ani psów- nikogo. Byliśmy jedynymi gośćmi tej nocy, za towarzystwo mieliśmy tylko właścicieli i panią z obsługi. Stała jeszcze jedna przyczepa, ale ona tutaj chyba zimuje.
Sam kemping prezentuje się dobrze, od samej bramy wjazdowej aż do pensjonatu, który poza sezonem służy również jako recepcja. Witają nas tutaj dawnym pozdrowieniem: Informacja dla tych co nie zauważyli kamer:Fakt, czujemy się tutaj w tych dniach bezpiecznie. Niestety kemping nie należy do najtańszych, za to wszystko tutaj jest bardzo oryginalne i stylowe, wykonane zostało z drewnianych bali i drewna, nawet dachówka. Centralnym punktem jest budynek pensjonatu. Do pokoi na górze można dostać się również poprzez drewniany trap łączący plac na górnym tarasie ośrodka z budynkiem. Drewniany plac zabaw również ma dużo uroku, a w domku "baby jagi" znaleźć można zabawki do piasku. Córki chętnie pomagały uzupełniać wodę w zbiorniku przyczepy czy opróżniać toaletę. Miejsce do zrzutu ścieków i fekalii to betonowy brodzik, który z jednej strony pozwala na dokładne wypłukanie i umycie zbiornika toalety nie zachlapawszy ziemi, z drugiej strony jego kratka ściekowa zatrzymuje część nieczystości i trzeba dosyć intensywnie spłukiwać wodą. Na innych kempingach z reguły jest odwrotnie- wylewamy do dziury, a płukać musimy na własną rękę, widać nie da się tego rozwiązać idealnie ;-) Spotkać tutaj można interesujące zwierzęta: Wszystkie dzieci uwielbiają króliki, do wakacji młode podrosną i będą nie lada atrakcją. Pani nie ukrywała, że kontakt z młodym człowiekiem wielu królikom nie wychodzi na zdrowie :-( Mimo, że ich populacja nigdy nie będzie chyba zagrożona, to jakoś tak niesmak że są wystawiane na (nie)łaskę młodych kempingowiczów... Kemping leży nad Jeziorem Probarskim, z wodą o 1 klasie czystości. Posiada bardzo duży pomost spacerowo-cumowniczy, dzięki czemu stosunkowo wygodnie się z niego korzysta nawet w szczycie sezonu. Poza sezonem staje się promenadą spacerową, świetnie nadaje się również do połowów... patyków, traw i glonów ;-) Latem działa grill bar i ogródek piwny, menu i ceny (z zeszłego roku) przyzwoite. Kemping można polecać również ze względu na domową kuchnię, koniecznie należy skosztować zupy kurkowej (kto nie zna niech żałuje, my całe lato zbieramy kurki nad swoim jeziorem i nie ma nic lepszego w sezonie niż zupa, jajecznica czy sos do ziemniaków z kurek właśnie!). Dla niektórych to ważne więc podaję, że z kempingu widać kościół, ale co ciekawe nie usłyszymy tutaj dzwonów, co jest zmorą niektórych kempingów o 6 rano :-(Zapraszam, chociaż raz, do Kosewa. Uwaga: w wakacje tłoczno i głośno (gwarno), chętnie przyjeżdżają tutaj rodziny z dziećmi. Ma to plus, że Wasze dzieci nie będą się tutaj pewnie nudzić. Ponadto podejrzewam, że pojawia się więcej gości takich jak ten, który nawiedził nas w piątek ze swoim quadem. Ta moda chyba się rozwija i plaga się rozlewa na cały kraj.
Gdybysmy wiedzieli JAK jest w Kadzidlowie- bylibysmy tam juz w zeszlym roku albo i wczesniej! Jedna podpowiedz, zeby naprawde poobcowac ze zwierzakami: przed sezonem!
Zajechalismy na parking, spokoj, cisza...nie ma zywego ducha:)
...no wlasnie w droge- czyli "prosze przejsc po drabinkach na druga strone" (???):) Okazalo sie, ze aby zwiedzac trzeba przemieszczac sie troche gora- czyli po drabinkach odzielajacych poszczegolne pastwiska:) Dziewczyny byly zachwycone! Pierwsze pole nalezy do jeleni Milu. byly doslownie na wyciagniecie reki...potem juz poszlo z gorki: kurki ozdobne i ich jajka lezace w trawie, towarzystwo malego jelonka- bardzo zaprzyjaznil sie z Olenka:) Glaskom i przytulaniom nie bylo konca! Potem piekne pawie w strojach galowych, nasze rodzime zurawie i bociany! Oswojone tak, ze trzeba uwazac na buty- lubia poskubac;)) Byla tez przepiekna, cudna gadula: orlica stepowa o imienu Syberia. Skradla moje serce, nie moglam odejsc od jej zagrody...tanczyla, zagadywala, podrzucala piorko zachecajac do zabawy...przepiekny dziki, wielki, drapiezny ptak zachowywal sie jak stesknione towarzystwa dziecko... Dziewczyny w tym czasie karmily z reki kozy i baranki i podziwialy najmniejszego jelenia swiata Mundzaka:) Nastepne do podziwiania byly daniele: bialy, brazowy i czarny, smieszne osiolki z kudlatymi grzywkami i jeszcze wiecej koz! Przybiegla przywitac sie swinka Marta:) Co chwile nad naszymi glowami przelatywaly bociany. Jak szybowce, majestatycznie i cicho ladowaly tuz obok... Dowiedzielismy sie, ze jelen i sarna to dwa odrebne gatunki, ze bociany wcale nie lubia zab (na naszych oczach jeden zlapal zabe po czym z obrzydzeniem ja wyplul;)) i ze kocieta rysia wyprowadza na spacer suczka spaniela:) Nasza przewodniczka okazala sie wielka milosniczka tego miejsca- od 7 lat oprowadza chetnych po parku i zna mase anegdot o zwierzakach tam przebywajacych.
Niestety nie dane nam bylo zobaczyc wilczycy Soni- byla zajeta posilkiem (czyzby Czerwony Kapturek?;)), ale widzielismy najpiekniejsze zwierze mieszkajace w Kadzidlowie: rysia!
Wielki, dumny kot- lew naszych lasow- zrobil na nas, milosnikach kotow wszelkich ogromne wrazenie. zapamietamy na zawsze! Cala trasa trwa 1,5 godziny. Nasze panny (4 i 6 lat) przebyly ta droge bez trudnosci pod koniec narzekajac tylko na glod i pragnienie:) Akurat te dolegliwosci moglismy bez trudu zlagodzic w znajdujacej sie w otoczeniu Parku "Oberzy pod psem". Pierogi i kompot wprawily dziewczyny w swietny humor:) Oberza jest bardzo porzadna: ma swoje koty (do glaskania dla gosci) i oczywiscie psa patrona:) Obok stoi chata skansenowa do zwiedzania:) Prowadza to wszystko panstwo Danuta i Krzysztof Worobiec. Oberza jest dodatkowo siedziba stowarzyszenia Sadyba. Czujemy wielki niedosyt i marzymy, zeby wrocic tu znowu- moze po sezonie aby w spokoju i ciszy cieszyc sie kontaktem z dzikimi, ale jakze pokojowo nastawionymi do swiata zwierzetami.
Na kempingu byśmy się chyba zanudzili, dlatego w planie było kilka wycieczek, celem pierwszej był Park Dzikich Zwierząt. W drodze do Kadzidłowa zboczyliśmy do Mikołajek. Miasteczko sympatyczne tylko Hotel Gołębiewski to jakaś pomyłka- niezgrabny moloch nie pasujący zupełnie do tego miejsca. Zatrzymaliśmy się w rynku miasteczka, które szykowało się do sezonu- sprzątanie, malowanie ławek, renowacja fontanny... turystów bardzo mało albo jeszcze spali ;-)
w oczy rzucił nam się lokal firmowany przez Wojciecha Malajkata. centralne położenie, znane nazwisko, atrakcyjny wygląd to chyba emerytura dla pana Wojtka? restauracja, pokoje gościnne i kino sezonowe- fajny pomysł. Ale rynek nie jest najważniejszym miejscem Mikołajek, stąd bardzo blisko do mariny, której pomosty zapełnione są prawie całkowicie, głównie przez jachty czarterowe. podobały nam się oryginalne nazwy niektórych łódek w oczy rzucała się jedna luksusowa motorówka gastronomia gotowa na przyjęcie turystów klimatyczna tawerna przy nabrzeżu... a w bocznej uliczce takie kwiatki: powrót do rynku i w drogę kilka godzin spędziliśmy w Kadzidłowie, a potem pojechaliśmy zobaczyć stary młyn na rzece Krutyni w miejscowości Zielony Lasek. młyn już zboża nie miele, ale jest wykorzystywany do zmniejszenia deficytu energii elektrycznej ;-)do środka nie weszliśmy (być może latem można), ale obejrzeliśmy co nieco na zdjęciach tego nie widać, ale robi wrażenie na żywo
spokojna rzeczka zamienia się w ryczącego potwora :-)
strudzeni, głównie od emocji, wróciliśmy na kemping. obiad, "prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie", spokój... wieczorem pojawił się pan z quadem. w dresiku, ech ;-/
na drugi dzień pobytu na Mazurach zaplanowaliśmy wycieczkę na północ- do wojennej kwatery Hitlera oraz do zakonu jezuitów. wyjechaliśmy dosyć wcześnie, żeby się później nie musieć nigdzie spieszyć. musieliśmy jeszcze dokonać drobnych zakupów w Lidlu oraz podjechać do bankomatu, bo atrakcje turystyczne ciągną po kieszeni ;-( postanowiłem wykorzytać nawigację do znalezienia bankomatu i niestety baza POI z Miplo okazała się uboga, najbliższe bankomaty minimum 15 km od Mrągowa, a w samym Mrągowie 2 banki. ruszyliśmy w kierunku pierwszego z nich, ale zaryzykowałem poszukiwanie na własną rękę i dosyć szybko żona wypatrzyła bankomat. Jak najbardziej mi odpowiadał, bo bezprowizyjny, ale uczy to, że warto aktualizować bazę POI w nawigacji :-)
droga do Gierłoży minęła nam szybko. nie było tłumu, kilka samochodów, w tym jeden nocujący chyba tutaj kamper. i dosyć namolny przewodnik PTTK. indywidualnie usługa kosztuje 40 zł, ale przewodnik namawiał na połączenie się z inną rodziną, jeśli będzie chętna. z jednej strony ciekawa propozycja, ale pomyśleliśmy, że 4-6 letnie dziewczynki raczej nie będą zainteresowane tym co przewodnik będzie miał do przekazania i tylko zmarnujemy czas na zwiedzaniu wedle przewodniczego harmonogramu. poszliśmy więc sami, z założeniem ze zabierzemy je tutaj jako nastolatki.
o przepraszam, w jednym baraku jest makieta obozu, do której wedle napisu wstęp jest wolny. niestety zamknięte, a klucz jest u... przewodnika. pozdrawiamy serdecznie przewodników PTTK z Gierłoży ;-) następnie ruszyliśmy do Świętej Lipki. zwiedziliśmy kościół, widzieliśmy legendarną świętą lipę wierni modlą się tutaj o zdrowie dla siebie i innych, ozdrowieńcy zostawiają wota.
ciekawostką jest maszynka, która włącza światełko jak ją poczęstujesz bilonem. to dla tych, których wiara jest tak głęboka jak kałuża po letniej burzy ;-( ale przybyliśmy tutaj nie do Świątyni, ale zobaczyć i usłyszeć słynne organy. w kwietniu pokazy są o 10.00, 12.00 i 14.00. na południowy pokaz spóźniliśmy się, więc musieliśmy trochę powłóczyć się po okolicy, poczekać. kupiliśmy dzieciom w budkach, których sporo przy głównej ulicy, kolorowanki na popołudnie, a sobie nowego kota do kolekcji.
w godzinie pokazu pojawił się ksiądz-zakonnik i poinformował nas o trwających pracach renowacyjnych w obiekcie i na samych organach, o zbieraniu datków na ten cel (po 3 utworze prezentacji), o osobie organisty... i zaczęła się prezentacja: "Wariacja na temat Pieśni Świętolipskiej", "Alleluja" Haendla, "Ave Maria" Schuberta, "Rydwany ognia" Ennio Morricone, Polonez "Pożegnanie Ojczyzny" Ogińskiego. organy brzmią wspaniale, ruchome figurki są śliczne, wrażenia niesamowite.
po pokazie ruszyliśmy z powrotem. przejeżdżając przez Mrągowo zatrzymaliśmy się w miasteczku westernowym Mrongoville. dotarliśmy tutaj koleją linii Union Pacyfic... stacja kolejowa była zupełnie pusta.... wiele drogowskazów... ale droga do miasteczka tylko jedna... (niestety schody wyłożone kostką, co trochę raziło na tle całego Mrongoville) minęliśmy strzelnicę by dotrzeć do amfiteatru, gdzie młodzież postanowiła potańczyć ;-) była promocja na trumny, jedna pasowała jak ulał, ale nie wiem jak by to rodzina przyjęła ;-) hotel El Dorado, saloon, City Hall (niestety nie wiemy jak w środku, bo jeszcze nieczynne, na terenie całego miasteczka działała tylko gastronomia) saloon zaprasza, ale co z tego, kiedy jestem kierowcą? ;) na cmentarzu pochowani zostali McKasiora i szeryf, akurat szykowali miejsce dla jednego z rewolwerowców, który poległ w pojedynku, w samo południe... konie namolnie napraszały się o jabłka dziewczynki wypatrzyły niewidoczny dla nas z centrum miasteczka plac zabaw wróciliśmy na stację, pociąg na kemping dopiero jutro, jeśli przyjedzie ;-) po całym dniu atrakcji wróciliśmy do naszej "Baśni". zjedliśmy późny obiad i spędziliśmy leniwie wieczór... następnego dnia czekał nas powrót do Gdańska, żal było wyjeżdżać :-(