rano kiedy szykowaliśmy się do wyjazdu kamperowy sąsiad poinformował nas, że pół godziny wcześniej jeden ze zlotowiczów po nieszczęśliwym upadku został zabrany przez pogotowie- szok!
nasza obecność nic tutaj nie da, więc zgodnie z planem kierujemy się do Kiermus. ciasno, na parkingach nie ma wolnych miejsc, zatrzymujemy się więc przy drodze.
do jarmarku mamy kilkaset metrów, szybko dochodzimy do bramy.
lokalizacja jarmarku rewelacyjna, nie w mieście, a na łonie natury, wśród drzew. nasz gdański Jarmark Dominikański się chowa!
przez siatkę można podglądać żubry…
kupić tu można wszystko…
mieliśmy możliwość posłuchania muzyki ludowej…
spotkaliśmy kilka załóg zlotowych, które podobnie jak my w drodze powrotnej zajrzały do Kiermus. postraszyli nas, że drogą na której się ustawiliśmy nie wyjedziemy z jarmarku, a od strony Tykocina jest taki tłok, że osobówki muszą lusterka składać żeby się wyminąć… później okazało się, że droga wyjazdowa jest, może momentami niezbyt szeroka i na odcinku kilkuset metrów brukowana, ale wyjechaliśmy bez żadnego problemu 🙂 przed wyjazdem jeszcze kupiliśmy pamiątki- dla nas dwie charakterystyczne kocie figurki i wspaniałą filiżankę dla babci… nabyliśmy też pyszny lokalny chleb razowy i twaróg z ziołami.
jak już wspomniałem w końcu wyjechaliśmy z jarmarku i czekała nas bardzo długa droga do domu…
po drodze zajechaliśmy na moment do Janowa pod pomnik 110 Rezerwowego Pułku Ułanów
kiedy odsłaniano pomnik w październiku 2011 roku postanowiliśmy odwiedzać go raz w roku, a już na pewno zawsze kiedy będziemy w pobliżu, i zapalać znicz pod tablicą pamięci naszego krewnego.
jadąc dalej szukaliśmy miejsca na obiad, a właściwie na przekąskę zamiast obiadu, bo w domu oczekiwała nas babcia z ciepłą kolacją… zatrzymaliśmy się dopiero w miejscowości Grom, gdzie naszą uwagę przykuł wspaniały plac zabaw zbudowany najprawdopodobniej przez Orlen…
rano na Podlasiu był upał, po południu na Mazurach było wietrznie i zimno! zdziwieni zmianą pogody ubraliśmy dziewczyny, które pobiegły się bawić…
w międzyczasie rozgrzaliśmy się herbatą (na dworze coraz zimniej!) i zjedliśmy kanapki z serem z Kiermusów- naprawdę wspaniałe! dobrze, że mamy zapas 🙂
dziewczyny poprosiły jeszcze o zdjęcie w monidle…
i na chwilę weszły do domku na drzewie 🙂
mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. toi toi na przydrożnym parkingu pozwolił na opróżnienie kasety wc, wszystko przebiegało tak sprawnie, kiedy w okolicy Ostródy po raz pierwszy “wypadł” 5-ty bieg. powtarzało się to wielokrotnie w końcu dałem za wygraną i ostatnie 120 km podróżowaliśmy z prędkością maksymalną 60-70 km/h. przed 20 wjechaliśmy do Gdańska. znajomy widok ten bardzo nas ucieszył 🙂
wyjazd na Podlasie był niezapomniany, teraz czeka nas niezapomniana naprawa skrzyni w kamperze. byle zdążyć do następnego planowanego wyjazdu!