noc na parkingu przed restauracją minęła nam bardzo spokojnie. po śniadaniu i obowiązkowej, o ile tylko warunki pozwalają, lekcji skrzypiec ruszyliśmy zwiedzić miejscowe atrakcje.
dosłownie po drugiej stronie ulicy znajduje się wejście do parku, a w nim zabytkowy meczet.
nieśmiało zbliżyliśmy się do wejścia.
nie znaliśmy zupełnie zasad panujących w islamskiej świątyni, nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. a w środku młody Tatar opowiadał o swojej kulturze i religii. opowiadał wyuczone formułki i czynił to dosyć szybko, ale był bardzo sympatyczny i chyba autentyczny, tym nas właśnie urzekł. on opowiadał, a my oglądaliśmy wnętrze.
za plecami mieliśmy babiniec.
jeden z gości czuł się tutaj jak u siebie w domu, może dzieje się tak dzięki dywanom, które znajdują się w każdej islamskiej świątyni?
Tatar-przewodnik opowiedział nam m.in. historię skąd się jego ziomkowie wzięli w okolicy, pokrywało się to z wiadomościami powziętymi przez nas do tej pory- król Sobieski zapisał okoliczne ziemie Tatarom, gdyż nie było go stać na żołd dla żołnierzy tej nacji walczących z nim przeciwko Turkom, a jako najemnicy byli gotowi przejść na stronę wroga…
obecnie w Kruszynianach żyje dziewięcioro Tatarów, społeczność powoli się odradza.
oprócz meczetu znajduje się tu również mizar, czyli cmentarz.
na cmentarzu znajdują się groby od początków tatarskiego osadnictwa, gdyż, co było dla nas zaskoczeniem, raz pochowany muzułmanin nie może zostać przeniesiony w inne miejsce i mimo, że groby zapadają się, niszczeją, są trwałą pamiątką wielu pokoleń…
tradycyjnie na tatarskim grobie stawiano kamienie, później przybrały one formę pomników. współcześnie, wobec często mieszanych małżeństw, groby nierzadko nie różnią się od najpopularniejszych polskich grobów, katolickich…
opuściliśmy mizar. byliśmy świadkami walki bocianów? rodzice bronili gniazda przed jakimś natrętem??
wieś znajduje się na końcu świata, a na jej końcu znajduje się Zajazd na Krańcu Świata, z tatarskim jadłem…
obok stoi Dworek pod Lipami, czyli agroturystyka-kemping, w której również można skosztować kuchni tatarskiej.
postanowiliśmy jednak pozostać wierni restauracji, z której parkingu skorzystaliśmy w nocy. w odróżnieniu od wcześniej wymienionych tą kieruje rodowita Tatarka, Dżenneta Bogdanowicz.
zanim zasiedliśmy przy obiedzie obeszliśmy gospodarstwo. zajrzeliśmy do autentycznej jurty…
i odwiedziliśmy koniki…
pierekaczewnik to najbardziej znana potrawa regionalna (białoruska i tatarska), objęta ochroną w Unii Europejskiej.
pieczenie trwa kilka godzin, mieliśmy szczęście, bo wiele osób po nas musiało obejść się smakiem!
pierekaczewnik to przekładaniec z cienkich płatów ciasta makaronowego z farszem mięsno-warzywnym, wszystko zwinięte jak skorupa ślimaka 🙂 ale i inne potrawy nas zachwyciły- podano nam jeczpoczmaki, czyli farsz mięsny w cieście francuskim, zupę cymes z dużą ilością marchwi i ziemnaczanymi kluseczkami, manty czyli pierogi gotowane na parze z twarogiem na słodko…
Pahlava, czyli słodkie bułeczki zabraliśmy ze sobą, bo jedzenia było bardzo dużo.
dziewczyny mimo wszystko znalazły miejsce na lody… a były to nie byle jakie lody, serwowane z obwoźnej lodziarni, lody słynnego Matczaka z Sokółki 🙂