przed wieczorem wyszliśmy na spacer. okazało się, że z pobliskiej przystani pływają taksówki wodne do Trogiru (dorosły 15, dziecko 10 kun)

popłynęliśmy… sternik włączył chorwackie radio i podśpiewując sobie pociągał wesoło z butelki (zawiniętej w papierową torebkę). nabrał animuszu i w pewnym momencie wykonał ostry zwrot i dał całą naprzód, by wpłynąć na przystań przed większą motorówką… troszkę nas woda zalała:-)

w Trogirze oczywiście deptak, a przy nim warownia

nie zwiedzamy, bo chcemy przede wszystkim zjeść ciepłą kolację, marzą nam się “lingje na żaru” (kalmary z grilla). szukając miejscówki spacerowaliśmy wąskimi uliczkami miasteczka





lokali od groma, ale zrobił się straszny tłok, a przy każdej knajpie nachalni naganiacze. ceny wysokie, a trwa w nas mit, że Chorwacja jest tania, więc idziemy szukać tańszych lokali z dala od centrum. wstąpiliśmy jeszcze na rynek kupić owoce i paski ser. pierwszy raz jedliśmy świeże smokvy (figi)

na camping wracamy pieszo, część drogi pokonując stromym pieszym deptakiem, którym oczywiście co chwilę mkną skutery, a potem niezbyt bezpieczną drogą, na której trzeba bardzo uważać na dzieci! mijane lokale są zbyt blisko campingu, i nie wyglądają tak zachęcająco niż te w Trogirze, chociaż ceny rzeczywiście trochę niższe. kolację jemy w domu.