obudzilismy sie o 5.18, a wlasciwie obudzila nas Marianna, ktora scenicznym szeptem wolala “tatusiu chodz bo tu chodzi takie male czarne!”- jak latwo zostac bohaterem w oczach wlasnej corki:)
Male sniadanie, kawa na miejscu i na wynos- podrozne kubki- i w droge! Dziewczyny otrzymaly druga niespodzianke z “zaczarowanej szafy” czyli Podroz Wedrowca do switu- 3 czesc opowiesci z Narni, ktorej sa wielkimi fankami. Pogoda sliczna, ja powoli czuje, ze stres odplywa dajac miejsce znajomemu uczuciu lekkiej euforii- zawsze odczuwam ja w podrozy:)
Drogi niemieckie sa wspaniale! Dziewczyny moga nawet czytac w czasie jazdy bez ryzyka mdlosci. Jedziemy jak po stole. Jest co prawda sporo robot drogowych, ale nie sa to wielkie uciazliwosci, poniewaz ruch pojazdow nie bywa zatrzymywany. Czasem tylko lekko trzeba zwolnic.
Jedziemy, czujemy moc!:) Co jakis czas Krzys z niedowierzaniem sam siebie utwierdza “jedziemy do Wenecji”:))
Postoj na drugie sniadanie czyli znowu bob;) wypadl w Kockern. O 8.40 wypuscilismy panny z kampera, zeby troche rozruszaly kosci. Z przyjemnoscia testuja nowe siodla dla swoich pojazdow:) Dziekujemy babci serdecznie!!!
O 10.00 ruszamy dalej. Olenka zabiera sie za czytanie nowej ksiazki, a Marianna poleguje- wczesne pobudki maja krotkie nozki;) Po godzinie obie slodko spia…
Na autostradzie mozna czasami wypatrzyc prawdziwe perelki. Tu cos dla duzych chlopcow;):
Okolo 13 stajemy na obiad w malowniczej miejscowosci Munchberg. Dookola nas krajobraz juz bardziej urozmaicony- pojawiaja sie dlugie gorki, w oddali jeszcze bardziej faliscie…juz niedlugo “dotkne” moich ukochanych Alp!
Po obiedzie Krzys z dziewczynami idzie do sklepu zrobic zaopatrzenie w dobre niemieckie piwo dla nas i soki dla mlodziezy:)
Mamy w planie nocowac dzis w Austrii. Zaraz ruszamy…
Jedziemy i w pewnym momencie zaczyna najpierw lekko kropic, a po chwili leje juz ostro! Kierowcy bardzo zdyscyplinowani zwolnili bardzo mocno, nikt nie wychodzi przed szereg.
Ulewa jak szybko nadeszla tak szybko minela.
Czas na kolacje- stajemy w Holzkirchen. Pachnie konmi…chodza sobie nieopodal- romantycznie:)
Ruszamy dalej i widzimy sliczna tecze.
Mokra jezdnia jest swiadectwem minionego deszczu, ale nas juz nie zlapie. Nareszcie mam w poblizu Alpy:) Marzy mi sie nocleg wsrod gor, ale chcemy jak najdalej dzis dojechac wiec to raczej niemozliwe…
Po jakims czasie jednak “okolicznosci przyrody” zmuszaja nas do postoju- nie powiem, zeby mnie to martwilo:) Stajemy w slynnej miejscowosci Kitzbuhel. Najpierw tankujemy auto. Wtedy tez dzwoni babcia z informacja, ze odebrala w imieniu Olenki jej swiadectwo i nagrode na zakonczeniu roku w szkole muzycznej. Ola zostala wyrozniona swiadectwem z czerwonym paskiem- jestesmy bardzo dumni z naszej corki! Nalezalo jej sie za caly rok ciezkiej pracy- zuch dziewczyna!
Potem wjezdzamy na parking- pani ze stacji powiedziala, ze mozemy tu nocowac i ruszamy na spacer, ale bardzo szybko wracamy do kampera juz w pierwszych kroplach deszczu.
Udalo nam sie jednak zobaczy rzeke Isel…
i mala kaskade na tejze…
podziwialismy cudna tyrolska zabudowe…
i zobaczcie jakie dziwne drzewa tu rosna! 😉
Teraz juz czas na degustacje bialego piwa i lulu- jutro ostatni odcinek naszej drogi dojazdowej do Wenecji…przed nami tunel o dlugosci 5 km oraz przelecz Plockenpass, przez ktora jechalismy rok temu wracajac z Chorwacji z pozbawionym mocy silnikiem:) W tym roku jestesmy panami sytuacji:)
…i tak sie boje!…