Nie mamy żadnego kłopotu z obudzeniem dziewczynek wcześnie rano. Będzie sporo atrakcji więc ochoczo ruszamy na przystanek! Rzut oka na przyczepę sąsiadów- pomysłowi:) Chłodzą sobie lodówkę wiatrakiem od zewnątrz.
Zaczynamy od Akropolu. Jesteśmy jednymi z pierwszych zwiedzających. Po przekroczeniu bramy mamy taki widok:
Nieśpiesznie idziemy dalej. Staram się jak najwięcej zapamiętać, poczuć, przeżyć… Nie wiem kiedy dane nam będzie znowu być w tym miejscu. Marzyliśmy o tym, wyobrażaliśmy sobie jak to będzie, a teraz tak po prostu wspinamy się na wzgórze Akropolu! 🙂
Przystajemy przy Teatrze Dionizosa
– V wiek p.n.e., mieścił 17 tysięcy widzów. Posiadał 64 rzędy ław, z których zachowało się tylko 20. Podziwiamy detale.
W miarę jak wchodzimy wyżej podziwiamy coraz szerszą panoramę Aten.
Zatrzymujemy się przy Odeonie Herodesa Attyka i wzruszenie ściska nas za gardło. Właśnie tu miał miejsce przepiękny koncert Dimitrisa Mitropanosa, który mieliśmy okazje zobaczyć- niestety tylko w formie nagrania… Teraz zamykamy oczy i na krotka chwile łączymy się myślami z naszym ukochanym pieśniarzem.
Widząc nasze wzruszenie jakaś sympatyczna turystka proponuje, że zrobi nam rodzinne zdjęcie w tym miejscu- zgadzamy się z wdzięcznością 🙂 Bystre oko dojrzy na horyzoncie skrawek błękitnego morza.
Kiedy docieramy na szczyt wzgórza jest tam już dosyć tłoczno. Mniej kontemplacyjni turyści wyprzedzili nas 😉
Zatrzymujemy się przy Propylejach, żeby poczytać dziewczynom czym była ta budowla.
Wypatrujemy śladów dawnej świetności…
Po przejściu bramy do świętego miejsca zaskakuje nas tłum, maszyny budowlane i co tu dużo mówić – hałas.
To zamieszanie łagodzi nieco przepiękny widok na miasto…
Widzimy w dole Świątynię Zeusa, którą podziwialiśmy wczoraj.
Jakimś cudem udaje mi się zrobić dziewczynom zdjęcie przy Partenonie, na którym można odnieść wrażenie iż są same na Akropolu:)
Spoglądamy w stronę widocznego w oddali wzgórza Likavitos- będziemy tam dziś wieczorem. Mamy dla dziewczynek niespodziankę związana z tym miejscem:)
Pod Erechtejonem ze słynnymi Kariatydami tez już spory tłumek.
Jednak przy drzewku oliwnym, które jak głosi mit podarowała miastu bogini Atena i tym gestem zwyciężyła boga Posejdona w rywalizacji o patronowanie miastu nie ma nikogo:)
Kolejne “bezludne” ujecie do rodzinnego albumu.
Erechtejon w całej okazałości:
…i Kariatydy…
Opuszczamy Święte Wzgórze. Zabieramy ze sobą silne uczucie tęsknoty… już pragniemy być tu znowu…Zazdrościmy Ateńczykom. Dla nich to codzienność.
Mamy teraz w planach swobodne i niespieszne spacerowanie uliczkami, które wiją się dookoła Akropolu. Dzielnice Plaka, Anafiotika czy Monastiraki brzmiały do tej pory w naszych uszach jak czarodziejskie zaklęcia. Teraz skosztujemy tej magii…
Szczególną uwagę zwracamy na ludzi i zwierzaki:) Ci pierwsi najczęściej uśmiechnięci, a ci drudzy najczęściej szczęśliwi:) Oczywiście chłoniemy również inne obrazy.
W sklepikach można dostać naprawdę wszystko!
Lekko zgłodnieliśmy. Zachodzimy do jednej z wielu piekarni. Spanakopita jak zwykle jest wyśmienita!
Z zapasem nowych sil ruszamy dalej. Takiego zwierza chętnie byśmy zaadoptowali!
Im dłużej wędrujemy tym bardziej zachwyca nas ta część miasta. Jest kameralnie. W wąskich uliczkach niewielu turystów. Dane nam jest przesiąkać atmosfera codzienności.
W którymś zaułku poznajemy kotkę o imieniu Martha i trzy urocze psiaki- niestety zapomniałam ich imiona, ale były one na pewno “boskie”;)
Starożytne sąsiedztwo nie jest dla Ateńczyka niczym nadzwyczajnym.
Powoli kierujemy się w stronę bardziej uczęszczanych ulic…
…i dochodzimy do targowiska na Monastiraki.
W bocznej uliczce ma swój warsztat i sklepik Melissinos- Poeta Sandałów. Już w Polsce postanowiliśmy sprawić sobie u niego kultowe sandały.
Wewnątrz pachnie skora, panuje swobodna, artystyczna atmosfera. Sandały od Poety nosiło wielu sławnych i bogatych. Ich imionami nazwano niektóre modele. Na ścianach wiszą oprawione w ramki wycinki z gazet: Poeta i osobistości:)
Sandały pasuje się już po pierwszej przymiarce do obwodu stopy klienta.
Poeta tworzy też unikalne meble…
Wybieram model Jackie Onasis, Krzyś Jeremy Irons, Ola wzuła Kleopatrę, a Marianka Sokratesy 🙂 Za wszystko płacimy 30 euro! 🙂 Świadomość, ze John Lennon też biegał w klapkach z tego sklepu powoduje, że czujemy się podwójnie zaszczyceni:) Czujemy się też poczwórnie zmęczeni 🙂 Postanawiamy w tym momencie wrócić na obiad i sjestę do kampera. Przed nami jeszcze długie popołudnie i mamy nadzieję- upojny wieczór- wiec należy zebrać siły!
Na kempingu postanawiamy zadbać o nowo nabyte buty według wskazówek Poety- nasmarować skórę czystą, grecką oliwą. Im częściej będziemy to robić tym więcej patyny i szyku nabiorą butki;) Do roboty więc!
Po tej przyjemnej pracy ja muszę zabrać się za bardziej prozaiczne sprawy – pranie (wykorzystujemy postój na kempingu) i obiad. Chwila odpoczynku i ruszamy ponownie w miasto! Ale o tym już w kolejnej części…
Szkoda że nie ma ciągu dalszego… Pozdrawiam serdecznie! Bardzo miło mi się czytało, dziekuje