dzieci obudziły nas przed godziną 7. całą noc padał deszcz, więc spało się nieźle, ale ciągle mamy zaległości po wstawaniu w nocy do kaszlącej Marianny. rozleniwieni zjedliśmy śniadanie przy piosenkach Roda Stewarta i zrobiło się na tyle późno, że musieliśmy zbierać się na wycieczkę. wiało okropnie więc ubraliśmy nawet czapki i rękawiczki.
po wyjściu na zewnątrz zaskoczyło nas, że oprócz kampera, który był tutaj wczoraj przed nami w nocy przyjechał jeszcze zestaw z przyczepą
pobyt na stellplatzu kosztuje 12E z prądem, ścieki i czysta woda płatne są dodatkowo.
na stellplatzu nie widzieliśmy stacji serwisowej więc tuż po otwarciu zapytaliśmy w centrum kempingowym o zrzut ścieków, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że dopiero rozpoczynają działalność w tym zakresie i że możliwość serwisu kampera jest na terenie centrum, ale w godzinach ich pracy, czyli od 10-18, a w soboty 9.30-14. dzisiaj sobota więc już wiedzieliśmy, że nasz spacer będzie szybki i krótki 🙁 rzuciliśmy okiem na most prowadzący na Rugię… z tego miejsca robi dobre wrażenie 🙂
jesteśmy u stóp tej największej niemieckiej wyspy, ale nie skorzystamy z “zaproszenia”, przyjedziemy tutaj wiosną
miasto nie zamyka się na dzieci, czego dowodem plac zabaw dla dzieci. niestety nie mogliśmy skorzystać, bo po całonocnych opadach wszystko było mokre
mamy odmienne niż Niemcy poczucie dobrego smaku, również w reklamie 😉
póki co nie spiesząc się jeszcze szliśmy w kierunku starego miasta, do którego według przewodnika mieliśmy tylko 2 km. Stralsund się odnawia, widać to na każdym kroku.
oprócz gruntownych remontów dróg i chodników gremialnie odnawia się elewacje budynków, metalowe tabliczki na kamienicach informują z jakich środków wykonano renowację i odbudowę
niestety ciągle jeszcze wiele budynków popada w ruinę. trochę negatywnie wpływa to na obraz miasta, więc staramy się skupiać na tym co wywołuje pozytywne odczucia. zaglądamy w miłe zakątki…
niełatwo zrobić zdjęcie bez naszych aniołków 😉
kościół jak kościół, ale to tajemnicze stare drzewo oplatające mury!
ludzie znad morza zawsze lepiej czują się, gdy zobaczą wodę. na nabrzeżu szczególnie podobał nam się okazały spichlerz, ale okolica generalnie piękna
mamo! tato! to do wiązania koni! – zawołała Ola. to pokłosie nauk pobranych podczas listopadowej wizyty w Warszawie. podróże kształcą 🙂
dziewczynki wypatrzyły postaci z książek Nordquista o Pettsonie i Findusie
w końcu dotarliśmy do Oceanarium- głównej atrakcji w miasteczku, uznanej europejskim muzeum ubiegłego roku. już z zewnątrz robi ogromne wrażenie, ale zachwyca nas całe jego otoczenie, usytuowanie na nabrzeżu Bałtyku, tuż przy starym mieście.
wizyta w Ozeaneum trwała około 3 godzin, wypada więc poświęcić jej osobny wpis: Oceanarium Stralsund.
po wyjściu udajemy się na krótki, ale wyjątkowo szybki spacer po mieście, nasze poprzednie wrażenia się potęgują… ale na zdjęciach utrwalamy jedynie to co chcemy pamiętać
w końcu pojawił się kot
jak jesteśmy głodni zawsze wypatrujemy włoskiej knajpki
za jedną z zamkniętych bram widzimy groby.
kilkaset metrów dalej również widzimy cmentarz, stary zapomniany cmentarz, którym nikt się chyba już nie interesuje…
na swojej trasie nie znajdujemy bankomatu, ale udało nam się kupić cynamon, czyli obiad (na słodko) dzisiaj się odbędzie (bo jednak Włocha odpuszczamy, musimy przed 14 być na stellplatzu). oprócz cynamonu w supermarkecie kupiliśmy jeszcze kilka litrów soków, czuję się jak wielbłąd. za to jako inny zwierz poczułem się, kiedy przekonany, że serwis zamyka się o 14.30 o 13.50 docieram do jego już zamykających się z wolna bram! rozmowa z panem z obsługi rozwiewa moje wątpliwości, w ekspresowym tempie docieramy do auta. żona zajmuje się dziećmi, ja w 5 minut odłączam nas od prądu, zdejmuję osłony termiczne z kabiny i docieram do zlewni ścieków. szara woda się wylewa, w tym czasie opróżniam kasetę. już po godz. 14 “łapię” faceta z serwisu, który niezbyt szczęśliwy, ale udostępnia mi wąż z wodą. udało się, niemniej pozostawia to nie do końca dobre wrażenie po stellplatzu za 12E. mam nadzieję, że już wkrótce udostępnią stację serwisową dostępną o każdej porze, bo niemożność zrobienia serwisu od sobotniego popołudnia do poniedziałkowego przedpołudnia to ogromny minus tego miejsca.
wracamy samochodem na stellplatz, na którym zjadamy obiad i po 24 godzinach od przyjazdu opuszczamy go. robimy jeszcze zakupy w “Netto”, głównie piwo, bo brakuje nam w Polsce dobrego niemieckiego piwa w rozsądnej cenie. o 16 ruszamy w kierunku na Rostock. droga bardzo dobra, mimo, że zwykła krajowa, ruch spory, ale już po kilkudziesięciu minutach jesteśmy u celu. Rostock, kolejne hanzeatyckie miasto na naszej trasie. widok z parkingu na którym się zatrzymujemy w nocy jest taki: