Wyjeżdżamy z Aten. Panuje w nich permanentny korek. Stolica żegna nas palmami.
Droga początkowo jest znośna, ale już po przejechaniu mostu na Evię cieszę się, że dałam dziewczynom Aviomarin. Widoki cudne, ale wiele zakrętów, podjazdów, zjazdów… Pinie pachną oszałamiająco! Na wielu z nich widać pojemniki na żywicę, ach będzie pyszna retsina! ??? Cykady zagłuszają dźwięk silnika. Upał spowalnia myśli…
W porze drugiego śniadania, niedaleko od celu, zatrzymujemy się przy małej ni to kafejce, ni to piekarni…? ☺️ Dziewczyna za ladą ma irlandzką urodę! Jest przesympatyczna! Pijemy eliniko i pożeramy najlepszą jak do tej pory bougatsę i pity z gravierą ? Dla Marianny nektar brzoskwiniowy… smakuje jak ambrozja ?
Wnętrze jest minimalistyczne. Kawę eliniko pani robi stawiając briki na spirytusowej maszynce.
Uwagę przykuwa WIELKI młynek do kawy ?
Pokrzepieni na ciele i duszy (wiejski spokój w rozleniwione południe działa cuda!) pokonujemy ostatnie kilometry dzielące nas od krainy zen. Jeszcze tylko gorączkowe poszukiwania prezentu dla naszych kotów, niestety ponownie bez skutku ? Chciałabym kupić im miseczki na wodę, takie jakie widziałam w Atenach, ale i w innych miejscach, z surowej gliny, tylko wewnątrz szkliwione, w specyficznym ” greckim” kształcie. No i nie ma! Ech.
Szybkie zakupy w Lidlu w Isteia i już nie możemy się doczekać ☺️ Z tego wszystkiego lekko mylimy drogę i zamiast elegancko asfaltem, zasuwamy szutrem wśród gajów oliwnych.
Udajemy się w stronę miejsca, z którym łączy nas wielki sentyment ? To w Kanatadika spotkaliśmy dziadka Adonisa- dziewczynki były wtedy małe, to tam robiliśmy klimatyczne zdjęcia Barbarze łowiącej ryby o zachodzie słońca, tam też syn Barbary karmił nas z ręki słodkimi loukoumades oraz prosił o podlewanie plażowej opuncji ☺️ Tam wreszcie mieliśmy przyjemność uczestniczyć w prawdziwej, greckiej, rodzinnej imprezie na plaży oraz jadać kolacje w jednej z bardziej klimatycznych tawern!
Czeka nas dwa i pół dnia “nicnierobienia” ? Gdy tego wieczora słońce żegna się z nami, mamy poczucie, że jesteśmy we właściwym miejscu. W mojej głowie kolejny raz plącze się zupełnie niedorzeczna myśl: “ach, mieć tu domek z ogródkiem! W ogródku eukaliptusy, palmy i oleandry!” Dość! Za dwa dni ruszamy dalej. Uziemiającym myślom stop!
Marianny igraszki ze słońcem.
Następnego dnia uprawiamy dolce far niente grande!
W ostatni zaś dzionek uaktywniamy się ? Rozpoczynamy krótką (4 km) przebieżką, po niej od razu chłodząca kąpiel, która z trzech nimf (hehe) czyni trzy meduzy…
…MEDUZY! Spokojna woda okazała się być niespokojna w środku ?Maleńkie meduzy z długimi parzydełkami upatrzyły sobie naszą plażę! Na szczęście jest Fenistil! ?
Po południu idziemy na spacer, zobaczyć co też się zmieniło we wsi. Niewiele ? Ołownik (obiekt mojej nieustającej zazdrości) kwitnie jak oszalały!
Kościółek Św. Pantelejmona milczy jak zaklęty…
Uśmiechamy się w duchu widząc znajome wazy z nazwą naszej ulubionej tawerny.
Zachodzimy. Nie żeby zaraz się obżerać, ależ skąd! Frappe dla dziewczyn, zimna “Alfa” dla nas… W tle słyszymy utwory Dimitrisa Mitropanosa i innych znanych nam wykonawców…
Aż tu nagle do naszych nozdrzy dociera upojny zapach…czyżby smażone gavrosy?! I po chwili…smażone ziemniaczki z oregano?! Przekonujemy się nawzajem, że w sumie już pora obiadowa, że po bieganiu jesteśmy bardzo głodni…heh! Oleńka przypomina, że zrobiła fotkę dość skromnego menu, stojącego przed wejściem… i tym sposobem na naszym stole ląduje makaron z krewetkami, gavrosy i te obłędne ziemniaczki z oregano! ????
Wszystko palce lizać! Wcinamy z radością, cieszymy się miejscem, naszym towarzystwem, muzyką ❤️ Można byłoby na moment, niewielki choć, zatrzymać teraz świat… ????
Wieczorem Krzysztof powoli pakuje nasze obozowisko. Zawsze towarzyszy nam uczucie tęsknoty: za tym miejscem, które właśnie opuszczamy, i za tym które pragniemy odwiedzić. Jutro ponownie odwiedzimy Kavos. Również pełne sentymentów… ale o tym jutro.
kalinichta ???????