Bez pośpiechu zaczynamy dzień. Powoli pakujemy kampera. Przed nami dość długi przejazd do następnego punktu programu- 220 km. Spora część trasy biegnie przez góry.
Jesteśmy umęczeni drogą. Wysoka temperatura daje się we znaki. Wypijamy hektolitry wody. Dziewczyny większość podróży przesypiają.
Nie przepadam za jazdą po górach…Nie było jednak innej drogi do tego mitycznego miejsca.
Gdy byliśmy tu pierwszy raz, policjant zabronił nocować na upatrzonym przez nas parkingu: tylko w ciągu dnia i tylko celem zwiedzania. Kierował nas na kemping. Na kempingu nie było miejsc i koniec końców spaliśmy w zadrzewionej zatoczce przydrożnej.
Dojazdu do drugiej niespodzianki dla córek strzegą zastępy cyprysów, uzbrojone w zabójczo pachnące szyszki.
Teraz lądujemy na z góry upatrzonej miejscówce! Nie będziemy jednak całkiem sami? Strażacy mają tu swój punkt obserwacyjny. Pytamy ich czy możemy zanocować, nie mają nic przeciwko temu, ale przypominają, że na tym terenie jest zakaz gminny noclegów poza kempingami. Zostajemy, wierząc, że policja nas nie wypatrzy, ponieważ miejsce jest ustronne, i że nikt łaskawie nie doniesie?
Widoki mamy po prostu obłędne!
Wyczekujemy zachodu, żeby móc podziwiać światła miasteczka Itea i pojedynczych domostw. W pewnym momencie słyszymy znajomy dźwięk dzwonków i…meee, meee,meee….?
Pan pasterz przyprowadził kilkadziesiąt kóz na popas! A one łobuzy zaczęły dokazywać i schodzić po pionowej skale w dół. Pan krzyczał na nie, ale one pragnęły wolności! Wkrótce większość zniknęła z pola widzenia. Pasterz powymieniał grzeczności ze strażakami i pognał na swoimi kozami…chyba również w dół po skale, a miał 70+?
Nadszedł wieczór, zjedliśmy arbuza, poczęstowaliśmy biednych strażaków, byli wdzięczni, zarówno za owoc jak i za “kino”, które im zafundowaliśmy naszą entuzjastyczną reakcją na stado kóz??♀️
A wieczorem…wieczorem było tak…❤️
…i cykady…Kalinichta?