Koniec kwietnia to najwyższy czas na rozpoczęcie wędrówek z przyczepą. W tym roku na pierwszy ogień poszły Mazury. Mimo wspaniałej pogody ograniczeniem był czas, w którym się wybieraliśmy- maj za pasem, ale większość kempingów jeszcze nieczynnych, Atrakcje turystyczne i rozrywkowe w najlepszym wypadku działają na "pół gwizdka", ale zaryzykowaliśmy ;-)
Mimo ostrzeżeń z forum karawaning.pl, że kemping "Ostoja Stara Baśń" w Kosewie jest dosyć głośny (położony tuż przy drodze nr 16 między Mrągowem a Mikołajkami) właśnie tam się skierowaliśmy. Kemping jako jedyny w okolicy oferował coś naszym dzieciom; nie byle huśtawkę czy piaskownicę, ale w miarę przyzwoity plac zabaw. Wybór okazał się bardzo dobry, ale o tym w osobnej notce.
Czwartek był luźniejszym dniem, od rana zajęliśmy się przygotowaniem do wyjazdu. Zabraliśmy starszą córkę wcześniej z przedszkola i po obiedzie zaczęliśmy się pakować. Mimo ambitnych planów wyjechaliśmy dopiero przed 16. Droga mijała bardzo dobrze, głównie dlatego że Aviomarin podany dziewczynkom spisywał się doskonale. Nawierzchnia na drogach była całkiem niezła, aż do momentu, gdy spokojny głos Hołowczyca zasugerował skręt w lewo, na Morąg... W drodze powrotnej nie popełniliśmy tego błędu, bo ten skrót ma fatalną nawierzchnię i nawet jeżeli da się dzięki niemu zaoszczędzić cokolwiek czasu czy paliwa, to jazda nie należy do przyjemnych. A droga przez Ostródę okazała się całkiem w porządku.
Nawigacja tego dnia jeszcze raz sprowadziła nas na manowce- musieliśmy zawracać znad jeziora Czos i szukać drogi na Mikołajki. Po 21 wjechaliśmy na kemping. Było ciemno i pusto. Zameldowałem się u obsługi, opłaciłem pobyt (45 zł za dobę- przyczepa, auto, 2 osoby dorosłe, dzieci nie liczono) i mogliśmy się ustawić na pustym placu.
W piątek wczesnym rankiem obudziliśmy się na kempingu. Spało się świetnie. Nie słyszeliśmy w ogóle przejeżdżających aut, ani psów- nikogo. Byliśmy jedynymi gośćmi tej nocy, za towarzystwo mieliśmy tylko właścicieli i panią z obsługi. Stała jeszcze jedna przyczepa, ale ona tutaj chyba zimuje.
Sam kemping prezentuje się dobrze, od samej bramy wjazdowej aż do pensjonatu, który poza sezonem służy również jako recepcja. Witają nas tutaj dawnym pozdrowieniem: Informacja dla tych co nie zauważyli kamer:Fakt, czujemy się tutaj w tych dniach bezpiecznie. Niestety kemping nie należy do najtańszych, za to wszystko tutaj jest bardzo oryginalne i stylowe, wykonane zostało z drewnianych bali i drewna, nawet dachówka. Centralnym punktem jest budynek pensjonatu. Do pokoi na górze można dostać się również poprzez drewniany trap łączący plac na górnym tarasie ośrodka z budynkiem. Drewniany plac zabaw również ma dużo uroku, a w domku "baby jagi" znaleźć można zabawki do piasku. Córki chętnie pomagały uzupełniać wodę w zbiorniku przyczepy czy opróżniać toaletę. Miejsce do zrzutu ścieków i fekalii to betonowy brodzik, który z jednej strony pozwala na dokładne wypłukanie i umycie zbiornika toalety nie zachlapawszy ziemi, z drugiej strony jego kratka ściekowa zatrzymuje część nieczystości i trzeba dosyć intensywnie spłukiwać wodą. Na innych kempingach z reguły jest odwrotnie- wylewamy do dziury, a płukać musimy na własną rękę, widać nie da się tego rozwiązać idealnie ;-) Spotkać tutaj można interesujące zwierzęta: Wszystkie dzieci uwielbiają króliki, do wakacji młode podrosną i będą nie lada atrakcją. Pani nie ukrywała, że kontakt z młodym człowiekiem wielu królikom nie wychodzi na zdrowie :-( Mimo, że ich populacja nigdy nie będzie chyba zagrożona, to jakoś tak niesmak że są wystawiane na (nie)łaskę młodych kempingowiczów... Kemping leży nad Jeziorem Probarskim, z wodą o 1 klasie czystości. Posiada bardzo duży pomost spacerowo-cumowniczy, dzięki czemu stosunkowo wygodnie się z niego korzysta nawet w szczycie sezonu. Poza sezonem staje się promenadą spacerową, świetnie nadaje się również do połowów... patyków, traw i glonów ;-) Latem działa grill bar i ogródek piwny, menu i ceny (z zeszłego roku) przyzwoite. Kemping można polecać również ze względu na domową kuchnię, koniecznie należy skosztować zupy kurkowej (kto nie zna niech żałuje, my całe lato zbieramy kurki nad swoim jeziorem i nie ma nic lepszego w sezonie niż zupa, jajecznica czy sos do ziemniaków z kurek właśnie!). Dla niektórych to ważne więc podaję, że z kempingu widać kościół, ale co ciekawe nie usłyszymy tutaj dzwonów, co jest zmorą niektórych kempingów o 6 rano :-(Zapraszam, chociaż raz, do Kosewa. Uwaga: w wakacje tłoczno i głośno (gwarno), chętnie przyjeżdżają tutaj rodziny z dziećmi. Ma to plus, że Wasze dzieci nie będą się tutaj pewnie nudzić. Ponadto podejrzewam, że pojawia się więcej gości takich jak ten, który nawiedził nas w piątek ze swoim quadem. Ta moda chyba się rozwija i plaga się rozlewa na cały kraj.
Gdybysmy wiedzieli JAK jest w Kadzidlowie- bylibysmy tam juz w zeszlym roku albo i wczesniej! Jedna podpowiedz, zeby naprawde poobcowac ze zwierzakami: przed sezonem!
Zajechalismy na parking, spokoj, cisza...nie ma zywego ducha:)
...no wlasnie w droge- czyli "prosze przejsc po drabinkach na druga strone" (???):) Okazalo sie, ze aby zwiedzac trzeba przemieszczac sie troche gora- czyli po drabinkach odzielajacych poszczegolne pastwiska:) Dziewczyny byly zachwycone! Pierwsze pole nalezy do jeleni Milu. byly doslownie na wyciagniecie reki...potem juz poszlo z gorki: kurki ozdobne i ich jajka lezace w trawie, towarzystwo malego jelonka- bardzo zaprzyjaznil sie z Olenka:) Glaskom i przytulaniom nie bylo konca! Potem piekne pawie w strojach galowych, nasze rodzime zurawie i bociany! Oswojone tak, ze trzeba uwazac na buty- lubia poskubac;)) Byla tez przepiekna, cudna gadula: orlica stepowa o imienu Syberia. Skradla moje serce, nie moglam odejsc od jej zagrody...tanczyla, zagadywala, podrzucala piorko zachecajac do zabawy...przepiekny dziki, wielki, drapiezny ptak zachowywal sie jak stesknione towarzystwa dziecko... Dziewczyny w tym czasie karmily z reki kozy i baranki i podziwialy najmniejszego jelenia swiata Mundzaka:) Nastepne do podziwiania byly daniele: bialy, brazowy i czarny, smieszne osiolki z kudlatymi grzywkami i jeszcze wiecej koz! Przybiegla przywitac sie swinka Marta:) Co chwile nad naszymi glowami przelatywaly bociany. Jak szybowce, majestatycznie i cicho ladowaly tuz obok... Dowiedzielismy sie, ze jelen i sarna to dwa odrebne gatunki, ze bociany wcale nie lubia zab (na naszych oczach jeden zlapal zabe po czym z obrzydzeniem ja wyplul;)) i ze kocieta rysia wyprowadza na spacer suczka spaniela:) Nasza przewodniczka okazala sie wielka milosniczka tego miejsca- od 7 lat oprowadza chetnych po parku i zna mase anegdot o zwierzakach tam przebywajacych.
Niestety nie dane nam bylo zobaczyc wilczycy Soni- byla zajeta posilkiem (czyzby Czerwony Kapturek?;)), ale widzielismy najpiekniejsze zwierze mieszkajace w Kadzidlowie: rysia!
Wielki, dumny kot- lew naszych lasow- zrobil na nas, milosnikach kotow wszelkich ogromne wrazenie. zapamietamy na zawsze! Cala trasa trwa 1,5 godziny. Nasze panny (4 i 6 lat) przebyly ta droge bez trudnosci pod koniec narzekajac tylko na glod i pragnienie:) Akurat te dolegliwosci moglismy bez trudu zlagodzic w znajdujacej sie w otoczeniu Parku "Oberzy pod psem". Pierogi i kompot wprawily dziewczyny w swietny humor:) Oberza jest bardzo porzadna: ma swoje koty (do glaskania dla gosci) i oczywiscie psa patrona:) Obok stoi chata skansenowa do zwiedzania:) Prowadza to wszystko panstwo Danuta i Krzysztof Worobiec. Oberza jest dodatkowo siedziba stowarzyszenia Sadyba. Czujemy wielki niedosyt i marzymy, zeby wrocic tu znowu- moze po sezonie aby w spokoju i ciszy cieszyc sie kontaktem z dzikimi, ale jakze pokojowo nastawionymi do swiata zwierzetami.
Na kempingu byśmy się chyba zanudzili, dlatego w planie było kilka wycieczek, celem pierwszej był Park Dzikich Zwierząt. W drodze do Kadzidłowa zboczyliśmy do Mikołajek. Miasteczko sympatyczne tylko Hotel Gołębiewski to jakaś pomyłka- niezgrabny moloch nie pasujący zupełnie do tego miejsca. Zatrzymaliśmy się w rynku miasteczka, które szykowało się do sezonu- sprzątanie, malowanie ławek, renowacja fontanny... turystów bardzo mało albo jeszcze spali ;-)
w oczy rzucił nam się lokal firmowany przez Wojciecha Malajkata. centralne położenie, znane nazwisko, atrakcyjny wygląd to chyba emerytura dla pana Wojtka? restauracja, pokoje gościnne i kino sezonowe- fajny pomysł. Ale rynek nie jest najważniejszym miejscem Mikołajek, stąd bardzo blisko do mariny, której pomosty zapełnione są prawie całkowicie, głównie przez jachty czarterowe. podobały nam się oryginalne nazwy niektórych łódek w oczy rzucała się jedna luksusowa motorówka gastronomia gotowa na przyjęcie turystów klimatyczna tawerna przy nabrzeżu... a w bocznej uliczce takie kwiatki: powrót do rynku i w drogę kilka godzin spędziliśmy w Kadzidłowie, a potem pojechaliśmy zobaczyć stary młyn na rzece Krutyni w miejscowości Zielony Lasek. młyn już zboża nie miele, ale jest wykorzystywany do zmniejszenia deficytu energii elektrycznej ;-)do środka nie weszliśmy (być może latem można), ale obejrzeliśmy co nieco na zdjęciach tego nie widać, ale robi wrażenie na żywo
spokojna rzeczka zamienia się w ryczącego potwora :-)
strudzeni, głównie od emocji, wróciliśmy na kemping. obiad, "prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie", spokój... wieczorem pojawił się pan z quadem. w dresiku, ech ;-/
kilka wolnych dni sierpnia postanowiliśmy spędzić na Mazurach. szukając pretekstu do wyjazdu przypomnieliśmy sobie o zawodach balonowych w Ełku, ale nasz plan był dużo bogatszy...wyruszyliśmy przed południem i po 4 godzinach wylądowaliśmy w Kosewie Górnym za Mrągowem.
przyjechaliśmy odwiedzić fermę jeleniowatych przy Instytucie Parazytologii PAN. najpierw pół godziny spędziliśmy w muzeum, które z zewnątrz bardzo nam się spodobało.eksponatami tutaj było głównie poroże jeleniowatych. przewodniczka sporo nam opowiedziała o tej grupie zwierząt, obejrzeliśmy bardzo pouczający i sugestywny materiał filmowy nakręcony na terenie fermy...w końcu ruszyliśmy na przechadzkę. trafiliśmy na świetnego przewodnika, zapaleńca, którego rodzice współtworzyli fermę. obsługuje on nie tylko turystów, ale i pracuje przy zwierzętach, stąd mógł nam o nich opowiedzieć bardzo dużo...na fermie spotkać można głównie daniele i jelenie, ale również jelenie sika Dybowskiego, muflony, kozy, owce, konie...byliśmy zachwyceni opowieściami o zwierzętach, również o największym jeleniowatych- łosiu, którego nie da się niestety hodować, może kiedyś uda nam się podpatrzeć te wspaniałe zwierzęta w naturze?łosia nie było, ale byki jelenia zrobiły na nas ogromne wrażenie!obszar fermy wynosi około 700 ha, tylko część jest udostępniona do zwiedzania. jak trudno jest chronić zwierzęta na tak dużym obszarze świadczą częste ataki wilków, np. w kwietniu b.r. wilki zabiły 16 wysokocielnych łań danieli, a kilka dalszych poraniły, pod koniec sierpnia natomiast zginęła łania i kilka cieląt daniela...spotkaliśmy tutaj również sympatycznego kota:zakończyliśmy ten pouczający spacer i udaliśmy się do kampera na obiad, a potem ruszyliśmy w kierunku Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie. niestety rozpadało się, uznaliśmy więc że nie będziemy spędzać nocy w deszczu w środku lasu, naszym nowym celem było Ruciane-Nida. pokręciliśmy się po miasteczku, ale nie znaleźliśmy miejsca dla siebie, wróciliśmy więc na przystań kajakową w Ukcie, którą mijaliśmy wcześniej. to był dobry wybór- spokojne, klimatyczne miejsce na szlaku Krutyni. podobno jest tak piękna, że kiedyś musimy wybrać się na spływ z dziewczynami.na kolację udaliśmy się do Karczmy Zacisze- rewelacyjne miejsce, wspaniała kuchnia, a ceny niższe niż się spodziewaliśmy :)wieczór był bezdeszczowy i ciepły, ale byliśmy bardzo zmęczeni i zamiast kontynuować spacer położyliśmy się do łóżek, a spało nam się wspaniale :)byliśmy kiedyś w Kadzidłowie, ale chcieliśmy ponownie odwiedzić park. nie liczyliśmy na takie szczęście jak poprzednio- wtedy zwiedzaliśmy sami z przewodniczką, przez 1,5 godziny była wyłącznie do naszej dyspozycji :) przyjechaliśmy tutaj przed 9, jeszcze przed otwarciem.
według informacji na tablicy przy kasie park czynny jest jednak o 9.30, przespacerowaliśmy się więc jeszcze po okolicy. rzut oka na park...tu konie Przewalskiego...nad głowami bociany...na skraju lasu żurawie...był też jeżozwierz, ale tak płochliwy, że jak nas zauważył od razu się schował :(tuż przy drodze znajduje się cmentarz Staroobrzędowców:w końcu przyjechał ktoś z obsługi, ale nie interesował się nami tylko zwierzętami...a potem zaczęli się zjeżdżać ludzie, zarówno przewodnicy, jak i turyści. do parku weszliśmy przed 10 i to w całkiem sporej grupie. kiedy ostatnio byliśmy tutaj Marianna miała chyba 4 lata, obecnie przechodzenie po drabinkach między wybiegami nie będzie sprawiało jej już takiego problemu jak wtedy... w drogę!małe zoo...uratowane ptaki, które nie poradziłyby sobie poza parkiem...swoje gniazda mają tutaj również dzikie bociany :)kolejny wybieg zdominowały kozy i osły, ale były i muflony...widzieliśmy również żbiki...i rysie. park bierze udział w programie reintrodukcji tych wspaniałych kotów.ta łania pozbawiona jest nogi, ale dzielnie radzi sobie na wybiegu, widać jednak że lubi sobie poleżeć...były również wydry...jedna z wielu ukrytych w upalne przedpołudnie kaczek...niebywała okazja zobaczyć bobra i jego żeremia!długo oczekiwane wilki. tylko z pozoru nie interesowały się nami ;)w rzeczywistości gdyby nie siatka nie było by wcale przyjemnie...niespodziewanie w okolice zagrody wilków przedostała się jakaś łania, istniało niebezpieczeństwo, że wskoczy wilkom do zagrody, przewodnik musiał zawiadomić pracowników parku o zagrożeniu. podobno to wcale nie rzadka sytuacja!w drodze do wyjścia widzieliśmy jeszcze głuszce...i łosie...okazały byczek nie chciał nam się niestety bardziej zaprezentować :(przed wyjściem zobaczyliśmy jeszcze dziki:kiedy wracaliśmy do kampera parking był już pełny, pojawiły się również wycieczki autobusowe. okazało się, że i tak mieliśmy wielkie szczęście trafiając na jedynie kilkunastoosobową grupę zwiedzających...wybierając się do takiego miejsca jak park w Kadzidłowie warto mieć ze sobą gumowce, w razie potrzeby po zwiedzaniu można je schować do worka, w dodatku łatwiej je umyć :)jakiś czas temu Andrzej "Dembomen" z Ełku zaproponował spotkanie kamperowych załóg przy okazji zawodów balonowych. nie zgłaszałem się, bo w połowie sierpnia mieliśmy zaplanowany wyjazd zagraniczny, ale jak to w życiu bywa nastąpiła gruntowna zmiana planów... tuż przed zawodami nieśmiało zapytałem Andrzeja o wolne miejsce na parceli okazało się, że wszyscy zgłoszeni się wycofali, w ten sposób gościnni Ełczanie zgodzili się nas przygarnąć. zaprosiłem do Ełku jeszcze dwie załogi, stając się niepostrzeżenie organizatorem wyjazdowego camperteamowego spotu ;)do Ełku przyjechaliśmy wczesnym popołudniem. Andrzej z Renią przyjęli nas bardzo serdecznie, ale nie mieliśmy dużo czasu na rozmowę- trzeba było zdążyć na start balonów. gospodarz zawiózł naszą rodzinę i towarzyszył nam w tym spektakularnym wydarzeniu.
w parku miejskim pojawiły się pierwsze załogi.początkowo nic się nie działo, ale niepostrzeżenie zrobiło się tłumnie...zaczęto rozwijać pierwsze balony...w górę poszedł balon meteorologiczny, z którego sędziowie określają kierunek i siłę wiatru:czasze pierwszych balonów zaczęły się podnosić...czas mijał, dojeżdżały nowe załogi, ludzie się tłoczyli... i nic się nie działo!w dodatku zaczęło się chmurzyć, co mogło przeszkodzić organizacji zawodów...w górę poszedł kolejny balon meteorologiczny...kolejne balony zaczęły się podnosić:lider wystartował, żeby w określonym miejscu zrzucić cel, w który wszyscy uczestnicy będą usiłowali trafić.na dole sytuacja stała się bardzo dynamiczna...a na ziemi baloniarze przeciskali się, żeby zająć pozycję startową.emocje ogromne, dziewczyny były bardzo zadowolone.teraz starty odbywały się co kilka-kilkanaście sekund...wystrzały i szum palników potęgowały emocje, w pobliżu koszy było gorąco, a rozgrzane powietrze drgało i zniekształcało obraz.nadal nie wystartowała nawet połowa załóg...kolejne balony znalazły się w powietrzu.widok balonów nas zaczarował...startom nie było końca...balony na niebie kłębiły się.kolejne balony szykowały się do startu...w tym czasie inne już się wznosiły...między balony wleciał motolotniarz, pewnie by zrobić zdjęcia.maruderzy szykowali się do odlotu.jako ostatni wyruszył drugi z balonów SM Ryki.kiedy wróciliśmy z "balonów" dojechały zaproszone przeze mnie załogi "Wiktor" i "Sawicki", a Renia szybko nakryła do stołu.
dzieci, czyli Ania i Marek, Ola i Mania, Vincent oraz Maja z Kacprem zajęły się zabawą.było jadło i popitki, a wieczór mijał nam na rozmowach. niestety gospodarz wcześnie nas opuścił, bo miał ranną zmianę :( nie wiem jak się wieczór skończył, bo nie kładliśmy się spać jako ostatni...rano ktoś zapukał do drzwi- to był sygnał, że balony przelatują... szybko się ubrałem, wziąłem aparat i okazało się, że ze względu na warunki pogodowe tego poranka start odbywał się w pobliżu nas.wystartował nawet wczorajszy pechowiec!balony poleciały, a my zajęliśmy się śniadaniem. Ola musiała odbyć lekcję skrzypiec, a później Renia poprowadziła nas na rowerową przejażdżkę po Ełku.jechaliśmy głównie ścieżkami rowerowymi, jednak trochę sytuację skomplikował nam wyścig kolarski, który akurat odbywał się w mieście. koniec końców Renia skutecznie doprowadziła nas na plac zabaw, za co dzieci były jej niezmiernie wdzięczne :)bardzo podobała nam się fontanna na jeziorze.rano Renia obudziła nas, bo pojawiła się ostatnia okazja do zobaczenia balonów w locie. ciągle nam nie spowszedniały, ruszyłem więc z aparatem :)niestety przed południem musieliśmy opuścić gościnne progi...z Ełku pojechaliśmy jak radził Andrzej drogą 656 zamiast krajową 16 na Orzysz. potem i tak wjechaliśmy na "63" do Giżycka, było krócej i lepsza nawierzchnia, malownicze krajobrazy, trochę wąsko, ale bardzo miło się jechało... camping Zamek, który był naszym celem, leży po zachodniej stronie kanału, a zabytkowy most obrotowy nie pozwala na przejazd samochodem cięższym niż 2,5 tony. trzeba jechać obwodnicą aż do al. Wojska Polskiego. należy dojechać do końca, skręcić w lewo i potem w prawo w ulicę Zamkową.
camping ma własną przystań, można przyjechać tu z łódką.usytuowany jest przy kanale łączącym jeziora, kiedy tylko otwierano most obrotowy przepływały koło nas łódki, żagłowki, statki wycieczkowe...zanim zdążyliśmy się rozpakować dziewczyny już wsiadły na rowery. zauważyliśmy, że dodatkowe kółka zamiast Mariannie pomagać- przeszkadzają, postanowiliśmy więc je zdjąć.od tej chwili Marianna zaczęła jeździć na dwóch kółkach, wprawdzie przy mojej asyście na zakrętach.dziewczyny jeździły tam i z powrotem, co chwilę któraś tylko wpadała napić się wody. upał, a ja nawet nie miałem czasu napić się piwa...pojawił się człowiek z wędzonym węgorzem. zapewnił nas o jego świeżości, o tradycyjnej metodzie wędzenia (na zimno).nasze dziewczyny, szczególnie Ola, uwielbiają wędzone ryby, ale ta dzisiaj to prawdziwy rarytas. Marika przy nakładaniu stwierdziła, że węgorz jest idealny, taki sam jak przed laty wychodziły z rąk jej ojca...wędzony węgorz: 170 zł, miny córek: bezcenne!a potem trzeba było spalić kalorie ;)ruchu było za mało ruszyliśmy na spacer po miasteczku.chłopak grał na ciekawym instrumencie...poszliśmy na plażę- tłumy! dziewczyny zamoczyły tylko stopy.wodowania niestety nie widzieliśmy.generalnie zgadzamy się z autorami hasła, ale niestety kupujemy i będziemy kupować w napiętnowanych sklepach... ale niszczeniu mienia i szpeceniu miasta mówimy stanowcze: nie!zainteresował nas jeszcze nie wykończony pasaż mieszkalno-usługowo-handlowy. największe wrażenie zrobiła fontanna:warto tu zaglądnąć, zainteresowanym podajemy adres:zanim zdążyliśmy opróżnić szklanki dziewczyny wyglądały już tak:wracamy na camping. przechodzimy przez obrotowy most...dzieci bez szemrania dzielą się rowerami...obecność Kacpra działa mobilizująco na Mariannę, jej książę wspiera ją psychicznie, przytrzymuje kiedy trzeba. efekt? dziewczyna zaczyna jeździć bez niczyjej pomocy :)dzieci do późnego wieczora bawiły się chomikami Zhou Zhou, na kocu. kiedy poszły spać rodzice mogli usiąść przy dobrym alkoholu i porozmawiać. wspominaliśmy pobyt w Ełku, Grzegorz z Beatą opowiadali o dzikiej miejscówce, którą znaleźli poprzedniego dnia koło Augustowa, aż w końcu zrobiło się naprawdę późno...po śniadaniu ruszyliśmy na spacer.
celem była położona nieopodal twierdza Boyen.zwiedziliśmy ekspozycje muzealne. szczególnie zainteresował nas system ogrzewania...ciekawostką jest wystawa prac Pablo Picasso...wszystkich żywo interesowała pancerna kopuła obserwacyjna.zaglądaliśmy w każdą dziurę ;)bohaterowie są zmęczeni, ale od czego są wafle :)kontynuujemy zwiedzanie fortu...jeden z wielu budynków przeznaczonych do kapitalnego remontu. ten akurat jest zabezpieczony, ale wcześniej widzieliśmy kilka walących się...dotychczas nierozłączne Ola i Mania dobrały się w pary z Mają i Kacprem.Beata z Grzegorzem zabrali Mariannę i Kacpra ku bramie Kętrzyńskiej, a my z Olą i Mają wspięliśmy się na bramę główną.z twierdzy poszliśmy zobaczyć jak otwierają most na kanale. obserwowaliśmy przepływające statki.nasi towarzysze czekali na zamknięcie mostu, bo zamierzali zjeść na mieście, my wróciliśmy na camping...