Categories Świętokrzyskie Dni Dziecka '2009
noc minęła jak to na wsi, przy wtórze ujadania wiejskiego psa, który zamilkł dopiero rano, kiedy coś zdaje się upolował. Po śniadaniu ruszyliśmy na podbój krainy dinozaurów- Bałtowa. Mieliśmy do przebycia tylko kilometr pięknym jarem, na zboczach którego rosły trzy stuletnie modrzewie.
To czwarty odwiedzany przez nas jurapark w Polsce i trzeba przyznać, że najbardziej okazały.
przy wyjściu natrafiliśmy na reklamę neolitycznej kopalni i oto przybył dodatkowy punkt naszej wyprawy :)
Po przejściu ścieżki dydaktycznej kolejną godzinę zajął nam pobyt na placu zabaw (według naszych córek bardzo „wypasionym”).
na placu zabaw spotkaliśmy dziewczynkę, którą poznaliśmy wczoraj w agroturystyce. my rozmawialiśmy sobie z jej sympatycznymi dziadkami, a dzieci świetnie się bawiły w trójkę.
w końcu głód dał o sobie znać i wylądowaliśmy w restauracji „Pod Czarcią Stopką”. Było smacznie, poznaliśmy regionalne kluchy-bałtuchy.
Sama restauracja jest świetnie położona, na górnym tarasie miasteczka. Można obserwować gości przybywających i opuszczających park, a sama sceneria jak w górskim uzdrowisku, wszak to Góry Świętokrzyskie :-) widzieliśmy przejeżdżającą ciuchcię, którą można zrobić sobie półgodzinną wycieczkę po okolicy.
tuż przy restauracji znajduje się taki drogowskaz:
niestety nie mieliśmy zbyt wiele czasu, zamierzaliśmy zwiedzić resztę bałtowskiego parku.
dinopark to nie jedyna atrakcja, infrastruktura wokół parku jest bardzo rozbudowana. znajdują się tutaj m.in. lunapark, stajnie czy park dzikich zwierząt, po którym można poruszać się m.in. schoolbusem.
na koniec skorzystaliśmy ze wspomnianej wcześniej ciuchci ze wspaniałym kierowcą-przewodnikiem, który piękną polszczyzną opowiadał o historii i teraźniejszości Bałtowa oraz zachęcał do poznawania okolicy.
można tutaj również popłynąć tratwą, a zimą pojeździć na nartach. Słyszeliśmy o planach budowy toru saneczkowego oraz sztucznego zalewu...
Przed wieczorem wróciliśmy do agrosturystyki, na której zrobiło się tłoczno, przyjechało wiele rodzin z dziecmi. Chwilo trwaj mówiliśmy i wtedy!!! Ola spadła z huśtawki i z nosa polała się krew :( Nie widzieliśmy tego i zaalarmowani przez innych gości ruszyliśmy na ratunek. Całe szczęście rana okazała się niegroźna, pozostało tylko obserwować dziecko... Nerwowa atmosfera wśród nas wszystkich szybko minęła i jeszcze tego samego wieczoru mogłem upiec kiełbaski na ognisku.
Kilka przypadkowych rodzin, a było tak bardzo miło, że zaczęliśmy mieć głupie myśli, że może są na świecie ludzie z którymi moglibyśmy wytrzymać dłużej niż chwilę???
Na wszelki wypadek ;) następnego dnia rano żegnani przez gospodarzy i gości ruszyliśmy w kierunku drugiego z celów naszej wyprawy, Gacek.
W „Świecie Kucyków” gospodarz (sołtys) zdążył jeszcze zorganizować dzieciom przejażdżkę powozem ciągniętym przez kucyka i przy okazji okazało się, że spośród blisko dziesiątki dzieci, tylko nasze potrafiły zaśpiewać słynne „Wio koniku!”...
To było bardzo miłe kilkadziesiąt godzin. Do teraz pamiętamy czereśnie prosto z drzewa, uprawiane bez nawozów i oprysków, a mimo to pozbawione robali!