na drugi dzień pobytu na Mazurach zaplanowaliśmy wycieczkę na północ- do wojennej kwatery Hitlera oraz do zakonu jezuitów. wyjechaliśmy dosyć wcześnie, żeby się później nie musieć nigdzie spieszyć. musieliśmy jeszcze dokonać drobnych zakupów w Lidlu oraz podjechać do bankomatu, bo atrakcje turystyczne ciągną po kieszeni ;-( postanowiłem wykorzytać nawigację do znalezienia bankomatu i niestety baza POI z Miplo okazała się uboga, najbliższe bankomaty minimum 15 km od Mrągowa, a w samym Mrągowie 2 banki. ruszyliśmy w kierunku pierwszego z nich, ale zaryzykowałem poszukiwanie na własną rękę i dosyć szybko żona wypatrzyła bankomat. Jak najbardziej mi odpowiadał, bo bezprowizyjny, ale uczy to, że warto aktualizować bazę POI w nawigacji :-)
droga do Gierłoży minęła nam szybko. nie było tłumu, kilka samochodów, w tym jeden nocujący chyba tutaj kamper. i dosyć namolny przewodnik PTTK. indywidualnie usługa kosztuje 40 zł, ale przewodnik namawiał na połączenie się z inną rodziną, jeśli będzie chętna. z jednej strony ciekawa propozycja, ale pomyśleliśmy, że 4-6 letnie dziewczynki raczej nie będą zainteresowane tym co przewodnik będzie miał do przekazania i tylko zmarnujemy czas na zwiedzaniu wedle przewodniczego harmonogramu. poszliśmy więc sami, z założeniem ze zabierzemy je tutaj jako nastolatki.
o przepraszam, w jednym baraku jest makieta obozu, do której wedle napisu wstęp jest wolny. niestety zamknięte, a klucz jest u... przewodnika. pozdrawiamy serdecznie przewodników PTTK z Gierłoży ;-) następnie ruszyliśmy do Świętej Lipki. zwiedziliśmy kościół, widzieliśmy legendarną świętą lipę wierni modlą się tutaj o zdrowie dla siebie i innych, ozdrowieńcy zostawiają wota.
ciekawostką jest maszynka, która włącza światełko jak ją poczęstujesz bilonem. to dla tych, których wiara jest tak głęboka jak kałuża po letniej burzy ;-( ale przybyliśmy tutaj nie do Świątyni, ale zobaczyć i usłyszeć słynne organy. w kwietniu pokazy są o 10.00, 12.00 i 14.00. na południowy pokaz spóźniliśmy się, więc musieliśmy trochę powłóczyć się po okolicy, poczekać. kupiliśmy dzieciom w budkach, których sporo przy głównej ulicy, kolorowanki na popołudnie, a sobie nowego kota do kolekcji.
w godzinie pokazu pojawił się ksiądz-zakonnik i poinformował nas o trwających pracach renowacyjnych w obiekcie i na samych organach, o zbieraniu datków na ten cel (po 3 utworze prezentacji), o osobie organisty... i zaczęła się prezentacja: "Wariacja na temat Pieśni Świętolipskiej", "Alleluja" Haendla, "Ave Maria" Schuberta, "Rydwany ognia" Ennio Morricone, Polonez "Pożegnanie Ojczyzny" Ogińskiego. organy brzmią wspaniale, ruchome figurki są śliczne, wrażenia niesamowite.
po pokazie ruszyliśmy z powrotem. przejeżdżając przez Mrągowo zatrzymaliśmy się w miasteczku westernowym Mrongoville. dotarliśmy tutaj koleją linii Union Pacyfic... stacja kolejowa była zupełnie pusta.... wiele drogowskazów... ale droga do miasteczka tylko jedna... (niestety schody wyłożone kostką, co trochę raziło na tle całego Mrongoville) minęliśmy strzelnicę by dotrzeć do amfiteatru, gdzie młodzież postanowiła potańczyć ;-) była promocja na trumny, jedna pasowała jak ulał, ale nie wiem jak by to rodzina przyjęła ;-) hotel El Dorado, saloon, City Hall (niestety nie wiemy jak w środku, bo jeszcze nieczynne, na terenie całego miasteczka działała tylko gastronomia) saloon zaprasza, ale co z tego, kiedy jestem kierowcą? ;) na cmentarzu pochowani zostali McKasiora i szeryf, akurat szykowali miejsce dla jednego z rewolwerowców, który poległ w pojedynku, w samo południe... konie namolnie napraszały się o jabłka dziewczynki wypatrzyły niewidoczny dla nas z centrum miasteczka plac zabaw wróciliśmy na stację, pociąg na kemping dopiero jutro, jeśli przyjedzie ;-) po całym dniu atrakcji wróciliśmy do naszej "Baśni". zjedliśmy późny obiad i spędziliśmy leniwie wieczór... następnego dnia czekał nas powrót do Gdańska, żal było wyjeżdżać :-(