mieliśmy plan, żeby tego lata odwiedzić jeszcze pełne morze. pogoda już niezbyt ładna (silne wiatry), ale obiecaliśmy dzieciom i nie sposób było się wykręcić :-] we wtorek po obiedzie załadowaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Dąbkowic...
Trójmiasto zapchane :-[ zanim minęliśmy Redę mieliśmy już godzinę niedoczasu, całe szczęście potem było już lepiej. lepiej nie znaczy zupełnie dobrze, bo drogi nadmorskie pozostawiają wiele do życzenia, za to widoki całkiem ładne. dotarliśmy do Dąbek i poczuliśmy się... jak w Łebie ;-) wyglądało to odpustowo, ale skoczymy tam jutro, żeby swojego wrażenia nie opierać na widoku z samochodu.
minęliśmy centrum Dąbek i skręciliśmy na Mierzeję Bukowską, trzeba przyznać, że oznakowanie całkiem dobre. droga do ośrodków wypoczynkowych w Dąbkowicach biegnie po wąskiej mierzei pomiędzy morzem, a dawną jego
zatoką, obecnie jeziorem Bukowo. jest wąsko, czasami trudno się wyminąć, trzeba uważać na turystów na rowerach i różnych dziwnych wehikułach z wypożyczalni. po przejechaniu mostu nad kanałem łączącym jezioro z morzem nawierzchnia asfaltowa staje się coraz bardziej dziurawa, całe szczęście szybko dojeżdżamy do celu.
ośrodek wypoczynkowy "Mierzeja" to drugi z ośrodków na mierzei, a zarazem pierwszy, który przyjmuje przyczepy. nam zaproponowano miejsce niedaleko wyjścia na plażę (przyczepy ustawione są wzdłuż wydmy). rozstawiliśmy się, wypakowaliśmy i odstawiłem auto na parking, bo przyjemność pozostawienia go na kempingu kosztuje drugie tyle co przyczepa, czyli 16 zł.
do wieczora strasznie wiało, ale musieliśmy wyjść na plażę i zobaczyliśmy spore fale i plażę skąpaną w wodzie.
obudziliśmy się po nie do końca przespanej nocy... dobre miejsce blisko plaży, ale ujadający pies dał się we znaki. podobno przeganiał lisy, cóż z tego, kiedy nam przypomniały się wszystkie noce na kempingach wyposażonych w psy ;-]
zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy rowerami (z dziećmi w przyczepce) do Dąbek. dziurawa droga ponownie zwróciła na nas swoją uwagę, ale na rowerach doceniliśmy inne jej walory- biegnie w całości przez las, czasami widać wydmy, czasami jezioro.
na wodzie było już sporo ludzi- działają tutaj szkółki windsurfingu.
można odbyć rejs stateczkiem wycieczkowym po jeziorze
po kilkunastu minutach ruszyliśmy w kierunku centrum. zauważone wczoraj "dmuchańce" były jeszcze nieczynne pojechaliśmy więc dalej, by "zwiedzić" mieścinę.
Dąbki to niezbyt wielkie miasteczko, więc bardzo szybko zawróciliśmy. zatrzymaliśmy się w lodziarni przy ul. Darłowskiej 34- niepozorna, ale desery lodowe własnej produkcji wspaniałe! Warto samemu skomponować deser, gdyż wychodzi taniej niż proponowane zestawy, w dodatku- naszym zdaniem- lepiej ;-) podają tutaj również wspaniałe (czytaj: takie jak być powinno) espresso.
wracając chcieliśmy kupić w prezencie dla babci srebrne kolczyki z bursztynem, ale jednak pozostanie allegro, bo wszystko co zobaczyliśmy to tylko blichtr i szmira. całe Dąbki wyglądały odpustowo, jak każda miejscowość turystyczna w okresie wakacji. mnie akurat bardzo wkurza atmosfera tymczasowości- wszechobecna płyta osb :-(
w tym samym tonie utrzymany był plac zabaw, nawet uczciwe disco polo didżej zapodał ;-)
dziewczynki pobawiły się na dmuchańcach, poobcierały ręce i nogi i mogliśmy jechać z powrotem do Dąbkowic.
kłuła w oczy rudera w pobliżu przystani
za to leśna droga na mierzeję ponownie nas urzekła- pogoda wspaniała, słonecznie...
mimo negatywnego nastawienia do dalszego pobytu tutaj (wrażenia z kempingu, ujadający pies) postanowiliśmy przemęczyć się jeszcze jedną noc. w upalne południe wylądowaliśmy na plaży, która nie była przesadnie przeludniona (żeby nasze plaże w Gdańsku i Sopocie tak wyglądały!!!), naprawdę kameralnie :-)
fala nie pozwoliła na kąpiel w rękawkach, więc pozostało nam tylko zamaczanie się.
przez większość czasu zbieraliśmy kamienie, zbudowaliśmy też zamek...
ciasteczka, piwko... myk przez wydmę do przyczepy (bliskość plaży to najlepszy punkt tego kempingu) po drugie piwo, szybki skok do baru co zapodają... i już wiemy, że nie musimy się spieszyć do przyczepy :-)
po kilkugodzinnym plażowaniu wracamy do przyczepy się przebrać. idziemy do baru, w którym miły młody człowiek proponuję karkówkę z grilla, jako czekadełko bierzemy sobie pajdy chleba ze smalcem i piwo. dziewczynki biegają sobie po sali bankietowej, szczególnie podobają im się lustra. w końcu dostajemy swoją karkówkę z cebulą, smakuje jak nigdy dotąd, porcje ogromne... dzisiaj nie zjemy kolacji ;-)
jesteśmy tutaj od wczoraj, a obsługa już nas zna- tak niewielu klientów w tym okresie się tutaj przetacza. słyszymy słowa, że "klient jest tutaj wielkim dobrem", że "warto się postarać, to zdobędzie się może nowych klientów"... żałujemy, że jesteśmy na tyle niewdzięczni i będziemy jutro wyjeżdżać ;-( brak będzie nam bardzo sympatycznej obsługi: chłopaka od grilla- świeżo upieczonego studenta medycyny w Szczecinie, który zdecydował się na nią mimo wygranego indeksu na Politechnikę Gdańską, pani Eli z kawiarni, która dzięki swojemu talentowi językowemu dogaduje się z Niemcami po turecku ;-) czy też nauczyciela fizyki, który biega z łopatą czy innym sprzętem po ośrodku, ale jest prawdziwą duszą towarzystwa, tylko łatwo wpada w słowotok ;-]
przed snem spacerujemy chwilkę po ośrodku, ale nie zachwyca nas, a zrujnowany plac zabaw opuszczamy, jak nigdy dotąd, po kilku minutach...
wracamy do przyczepy... czas na kąpiel w "pogierkowskich" łazienkach, a potem kilka bajek i dziewczynki idą spać... tatuś z mamusią obejrzą jeszcze kolejny odcinek "MD House" :-) i tylko ból zęba psuć będzie nastrój... zdobywam adresy najbliższych stomatologów, ale spróbuję wytrzymać do powrotu do Gdańska- jeśli ząb da się leczyć, lepiej by robił to jeden, odpowiedzialny za całokształt, lekarz...
ośrodek "Mierzeja" zlokalizowany jest w bardzo ciekawym miejscu naszego wybrzeża, na wąskiej mierzei, która odgradza jezioro Bukowo od morza. malownicza droga dojazdowa, bliskość morza, spokój to niewątpliwe atuty tego miejsca. niestety nawet najlepsza obsługa nie jest w stanie przyćmić mankamentów, czyli zaniedbanego pasa zieleni będącego jednocześnie placem kempingowym (nie chodzi o nieprzystrzyżoną trawę, ale rozlatujące się ławki, odrapany płot, itp.), zrujnowanego placu zabaw, czy nieużywanych budynków na zachodnim krańcu ośrodka, które póki co straszą, ale prędzej czy później się zawalą... pawilony mieszkalne brzydkie, ale goście są więc może karaluchów nie ma? ;-)
trzeba dodać, że od frontu ośrodek robi dobre wrażenie.
cóż, potencjał ogromny, tylko chyba równie ogromny problem z zarządzaniem? ceny nadmorskie, jakość niestety nie jest adekwatna, ale widziałem gorsze więc nie trzeba się tym do końca sugerować. a co do psa: na końcu ośrodka jest klatka dla psa, a póki co jest on na centralnym wybiegu, bo... turyści go uwielbiają- dokarmiają, bawią się... w dodatku póki ośrodek był pełen ludzi lisy w nocy nie podchodziły i pies nie miał na kogo szczekać- mieliśmy pecha ;-] jeżeli kiedyś tutaj jeszcze zawitamy najpierw dowiemy się, gdzie jest pies
największym plusem ośrodka jest bliskość morza. przejście przez wydmę zajmuje chwileczkę, a w nocy słychać szum fal. plaża nie jest zatłoczona jak w Mielnie czy Łebie, ale na terenie ośrodka jest kilka pawilonów i kiedy się zapełniają w pełni sezonu, a przyjmują tutaj również kolonie to wtedy może być gwarno. na terenie ośrodka zimuje kilkanaście przyczep kempingowych, niektórzy z bywalców są imprezowi- tyle udało mi się dowiedzieć.
miejsce na plus, ale muszą zainwestować w infrastukturę, bo inaczej wydane tutaj 116 zł za dwie doby okazuje się być drogo. ciepła woda w prysznicu do woli, ale sam prysznic taki sobie... no i kolejny przypadek, gdy toaletę chemiczną trzeba opróżniać wprost do muszli klozetowej- to bardzo mało komfortowe rozwiązanie ;-(
po śniadaniu zaczęliśmy się pakować do wyjazdu. dziewczynki oczywiście na sam koniec zapoznały nową koleżankę. ośrodek opuszczaliśmy bez żalu zachęceni reklamą pobliskiego kempingu w Łazach, ale ponowny przejazd drogą przez mierzeję, widok na przystań w Dąbkach znowu chwyciły za serce...
kilometry drogi mijały nam w rytm stukotu obijania się bocznej ściany o ramę przyczepy. nasze wspaniałe drogi okazują się zabójcze dla mobilnych domów, po powrocie czeka mnie mały remont- mam nadzieję, że dotrzemy cało do domu... a drogi nadmorskie są naprawdę ohydne, dopiero trasa Koszalin-Łazy trochę lepsza :-( około 12.00 dotarliśmy do celu.
kemping "Słoneczna Przystań" położony jest kilkaset metrów na zachód od ronda w Łazach (w kierunku Mielna). rzuciliśmy okiem i zdecydowaliśmy się zatrzymać. wybraliśmy miejsce w centrum placu z widokiem na plac zabaw.
dojście na plażę z kempingu zajmuje kilka minut, droga prowadzi przez sosnowy lasek, co bardzo nam się podobało. w tym miejscu można wchodzić na wydmy, nikt nie przegania, ani nie straszy żmijami... tłumów nie było, a woda w morzu spokojna, więc dziewczynki nie tylko się zamoczyły, ale i mogły popływać (w rękawkach). byliśmy wniebowzięci!
pomysłowy chłopak sprzedający girlandy pozwolił nam przenieść się na Hawaje ;-)
ale nic nie trwa wiecznie... przed kolacją wylądowaliśmy z powrotem na kempingu. dziewczynki wzięły azymut na plac zabaw, a my musieliśmy zająć się trochę gospodarstwem.
na chwilę przycupnęliśmy obserwując bawiące się dzieci i nawiązaliśmy znajomość z innym użytkownikiem forum internetowego karawaning.pl. wymieniliśmy parę uwag, a dzień chylił się już ku wieczorowi- kolacja i spać ( dla nas jeszcze kolejny odcinek „Doktora House'a”). moje kobiety skorzystały z pryszniców- ich stan całkiem dobry, w cenie opłaty pobytowej i bez limitów. i nie ma tłoku. im ciemniej na dworze kemping stawał się coraz cichszy...
wczoraj cieszyliśmy się sielską atmosferą na rodzinnym campingu, ale potem przyszła noc...
tuż obok nas, chociaż plac wcale nie był zapełniony, rozbiła się rodzina z namiotem. późnym wieczorem rozpoczęli imprezę, a skończyli ją późno w nocy. w dodatku z powodu ulewnego deszczu i prawdopodobnie przeciekającego namiotu, wiele razy biegali do samochodów trzaskając drzwiami... niewyspani po śniadaniu ruszyliśmy na wycieczkę do Dobrzycy, przejeżdżając przez Unieście (sporo przyczep i kamperów) oraz Mielno (koszmarny tłok!). naszym celem był kompleks ogrodów tematycznych Hortulus - to obecnie wielki kombinat zajmujący się produkcją roślin i ich sprzedażą, również internetową. Znany jest z prawdopodobnie jedynych, a na pewno największych ogrodów tematycznych w Polsce udostępnionych do zwiedzania. tak to się zaczyna:
można tutaj utknąć na wiele godzin, zresztą zobaczcie sami :)
dziewczynki fotografowały się z lubością, np. z Babą Jagą, która nawet ogrodowy domek gospodarczy dostała do swojego użytku ;)
Marianna w siódmym niebie, bo uwielbia pająki!!!
kici... kici...
kilka ;) zdjęć bez komentarza:
nie chcemy niczego przegapić- pomaga mapka, którą dostaliśmy przy zakupie biletów wstępu
można się zrelaksować
dziewczyny uczą się robić zdjęcia. aparat nadaje się do śmietnika, ale jak już przestaną traktować go jak zabawkę dostaną prawdziwe fotoaparaty
dalsza część trasy
romantyczny zakątek...
łatwo było przeoczyć
kontemplowaliśmy przyrodę, ale człowiek też wniósł tutaj wiele piękna
odpoczynek na oryginalnej ławeczce
kolejny ogród tematyczny
wracamy na ścieżkę zwiedzania
przepiękne róże
oczka wodne są rozbrajające
przepiękna ławeczka
po zwiedzaniu należy się nagroda- plac zabaw
po wszystkim można odpocząć
niektórzy MUSZĄ odpocząć
dokonaliśmy jeszcze paru zakupów do ogródka teściowej i wyjeżdżamy. musimy tutaj wrócić wiosną. musimy zobaczyć kwitnącą wisterię tak pięknie tutaj wyeksponowaną!!!
w drodze powrotnej nasz osobisty fotograf robi sobie nieświadomie autoportret ;-)
na dworze się chmurzy. idzie wielka "pompa", ale jesteśmy już bezpieczni w samochodzie, jedziemy do przyczepy...