po południu dotarliśmy do Rothenburga. najpierw zjeździliśmy kilka stellplatzów, aż wybraliśmy z naszego punktu widzenia najlepszy (N 49 22 16,96 E 10 10 57,86).
zbierało się na deszcz więc odkładaliśmy wyjście na miasto i wyciągnęliśmy dzieciom rowery i kredę. nie zanosiło się na poprawę pogody więc w końcu uzbrojeni w parasole wyruszyliśmy. najpierw weszliśmy wgłąb murów
było niesamowicie, ale zbyt ciemno i nieprzyjemnie na dłuższy pobyt. w murach natknęliśmy się na niemiecką młodzież imprezującą przy alkoholu (kiedy wracaliśmy z powrotem ok. 22.00 grzecznie wracali do domów). padał drobny deszcz, a my zaczęliśmy swoją włóczęgę
zatrzymywaliśmy się przy sklepach z pamiątkami
na wielu wystawach odnajdywaliśmy koty
pani częstowała przechodniów chrupkami jabłkowymi- rewelacja!
niemiecki przysmak- schneeballen (śnieżne kule). podobno bez smaku 😉
chodziliśmy szukając lokalu na kolację, znaleźliśmy dobrze zapowiadającą się włoską knajpkę. w środku dużo klientów, gwar, zaparowane okna. kelnerka znalazła nam miejsce dla 8 osób…
dzieci dostały pizzę, a my wypróbowaliśmy pasty ze świeżymi owocami morza oraz z ragout… ekstaza smaku! prawdziwie domowe włoskie jedzenie. dyskretna obecność właściciela i jego dbałość o samopoczucie gości sprawiało, że nie chciało nam się wychodzić. włosi kochają dzieci, dlatego nasze pociechy znowu dostały słodkie drobiazgi na do widzenia, bo w końcu musieliśmy opuścić lokal 🙁
miasteczko jest piękne w deszczu, w dzień, w nocy- dla porównania jeden z hoteli
atmosfera tego wieczoru była cudowna, cieszyliśmy się, że razem tutaj dotarliśmy. to miasto okazało się kwintesencją całej wyprawy. poczuliśmy, że chcemy dać się oczarować temu miastu jeszcze bardziej dlatego wrócimy na te cudowne uliczki jutro rano