pierwszy weekend października mieliśmy spędzić na spotkaniu koleżeństwa z Camperteamu w Koszelówce oraz na odsłonięciu pomnika poświęconego 110 pułkowi ułanów w Janowie. obydwa wydarzenia były niezmiernie dla nas ważne- spotkanie organizowane przez sympatycznych kamperowiczów z Gąbina miało mieć charakter ludowej zabawy, a odsłaniany pomnik dotyczy m.in. dziadka mojej żony, więc nasza obecność była wręcz obowiązkowa. i oto we wtorek wieczorem starsza córka rozchorowała się- wyglądało to na wirus żołądkowy. noc nieprzespana, gwałtowne osłabienie, całe szczęście do czwartku się pozbierała. gorzej było z nami- choroba dziecka to dla rodziców trzęsienie ziemi ;(
zaczęliśmy już się pakować, kiedy podobne objawy dopadły młodszą latorośl 🙁 zakładaliśmy taki sam scenariusz jak u starszej córki tak więc telefonicznie odwołaliśmy wyjazd. w głowie nam było tylko zdrowie naszych dzieci, reszta przy tym musiała okazać się zwykłą fanaberią…
rano zdarzył się cud. Marianna obudziła się uśmiechnięta, zdrowa? szybko podjęliśmy decyzję o wyjeździe 🙂
jechaliśmy drogą na Warszawę, bo to chyba najszybsza opcja, tuż przed 17 dotarliśmy na miejsce. przywitaliśmy się z gospodarzami i zaczęliśmy szukać miejsca postojowego. uwzględniając rozmiar kampera, konieczność wyjazdu w sobotni wieczór oraz chęć zlokalizowania się możliwie daleko od centrum imprezy stanęliśmy w drugiej części ośrodka, na tej samej parceli, którą zajmowaliśmy podczas poprzedniego pobytu w Koszelówce. faktycznie mieliśmy spokój i ciszę, piękne słoneczne miejsce, plac zabaw w pobliżu, dużo miejsca dla dzieci na zabawę i jazdę na rowerze.
jedynym mankamentem była konieczność dochodzenia z naszego kampera do głównego obozu na kolejne punkty programu, dotkliwa tym bardziej, kiedy trzeba było przynieść swoje krzesła 😉
my w tym czasie wystawialiśmy nasze ciała na słońce, które prowokowało do opalania się oraz prowadziliśmy dysputy ze znajomymi. przed południem ruszyliśmy na spacer podczas którego podglądnęliśmy kamperowców skrytych między drzewami…
…oraz Halszkę, żonę camperteamowego Tadeusza, na spacerze z psami…
grupa pomorska ulokowała się przy boisku do siatkówki, ale do sportu jakoś się nie garnęli 😉
Wiktor zwrócił nam uwagę na nowatorski design tutejszych latarni. oryginalność zapewniają osłony na klosze wykonane z… plastikowych misek 🙂
uroczysty obiad miał mieć miejsce o 16, ale został przyspieszony o co najmniej pół godziny- złośliwi twierdzili, że to z powodu naszego wyjazdu 😉 zabraliśmy krzesła i zameldowaliśmy się jako jedni z pierwszych, nie licząc osób zaangażowanych w organizację.
żurek, karkówka, kaszanka były wspaniałe. najedliśmy się ogromnie, nie zostało nawet miejsca na wędliny 😉
Stasiu jako gospodarz obtańcowywał panie…
Jola jako gospodyni- panów…
Anika, córka gospodarzy, okazała się być zręcznym didżejem 🙂 nawet nas zachęciła do tańca ;
najważniejsze było oczywiście wspólne zdjęcie!!!
dzieci podtrzymywały ogień…
idzie jesień- mogliśmy obserwować ptaki trenujące przed odlotem:
żal było się żegnać z uczestnikami tego wspaniałego spotkania, a nóż w serce wbił nam gospodarz intonując pieśń pożegnalną, do którego przyłączyli się inni. do zobaczenia kochani!!!
pożegnaliśmy Koszelówkę i wyruszyliśmy w drogę na Kurpie. wg naszych obliczeń nocleg miał wypaść gdzieś pomiędzy Ciechanowem, a Ostrołęką… ze szwagrem, który wyjechał ku nam, spotkaliśmy się na stacji paliw przez Makowem, ale było głośno więc ruszyliśmy dalej. zatrzymaliśmy się na kolejnej stacji, lecz tutaj również było gwarno. dotarliśmy na rynek w Makowie i postanowiliśmy spędzić tutaj noc pomimo dealera narkotyków stacjonującego przy parku oraz rozpoczynającej imprezę grupy młodych ludzi. słusznie założyliśmy, że tej chłodnej nocy nie będą chcieli spędzić na wolnym powietrzu… przez godzinę rozmawialiśmy przy piwie, a potem padliśmy świadomi, że rano musimy wcześnie wstać, by zdążyć na uroczystości…